Marcin P. to syn zawodowego żołnierza i kasjerki pocztowej. Jeszcze przed założeniem Amber Gold był na bakier z prawem: sześciokrotnie skazywano go za oszustwa bankowe, fałszowanie dokumentów i wyłudzanie kredytów. Kar w zawieszeniu – mimo kolejnych wyroków – nie odwieszano. Za kratki trafił ostatecznie tylko na trzy miesiące. Żalił się później, że „to straszne miejsce zostaje w człowieku na bardzo długo”, bo „są rzeczy, których nie da się tak łatwo usunąć z głowy – szczególnie niektóre dźwięki”. Tymczasem ledwie trzy tygodnie siedział w celi w Słupsku, bo resztę czasu spędził nad morzem w ośrodku Służby Więziennej Posejdon w Ustce.
Z przyszłą żoną Katarzyną poznali się w liceum ekonomicznym. On błyszczał w konkursach i olimpiadach, ona uczyła się słabo i nie była towarzyska, ale przypadli sobie do gustu. Marcin najpierw zamieszkał z Katarzyną w Lipcach na przedmieściu Gdańska, gdzie jej rodzice uprawiali kawałek pola. Sąsiedzi opowiadali, że P. nadużywał alkoholu, więc młodzi niebawem wyprowadzili się do wynajętego mieszkania. Katarzyna nie miała pojęcia o finansach, ale to ona formalnie założyła spółkę Salony Finansowe EX (z czego wykluło się Amber Gold). Marcin mógł kontrolować firmę, nie zasiadając formalnie w zarządzie. Przyjął nazwisko panieńskie żony. Z nim mógł zacząć nową drogę. Jednak zamiast iść prosto, znowu zszedł na manowce.
Gorączka złota
Firma Amber Gold powstała w 2009 r. i zachęcała do inwestycji w złoto, srebro, platynę. Reklamowała się z rozmachem i kusiła zwrotami z inwestycji sięgającym 16,5 proc. Firma nie składała raportów finansowych i właściwie nie było wiadomo, kto nią kieruje. Kontakt z prezesem Marcinem P. był utrudniony.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.