Franciszek Józef, władca Austro-Węgier, zmarł 21 listopada 1916 r. w wieku 86 lat. Przez długie dekady wydawał się wieczny. Mawiano, że ludzie rodzili się i umierali, a cesarz ciągle żył, panował nad wszystkim i był uosobieniem ładu długo niepoddającego się czasowi.
Pisarz Joseph Roth tak opisywał jesień życia przedostatniego ukoronowanego Habsburga:
„Cesarz był człowiekiem bardzo starym. Był najstarszym człowiekiem na świecie. Śmierć krążyła dookoła niego coraz to bliżej, coraz to bliżej, i kosiła, kosiła. Już całe pole było zżęte i tylko cesarz stał jeszcze i czekał, jak zapomniane srebrne źdźbło. Jasnymi, twardymi oczami patrzył od wielu lat zagubionym wzrokiem w zagubioną dal. Czaszka jego była łysa niczym pustynny pagórek, bokobrody białe jak para śnieżnych skrzydeł. Zmarszczki tworzyły na obliczu splątany gąszcz. Dziesiątki lat gnieździły się w nim”.
W tamten szary listopadowy dzień 100 lat temu śmierć skosiła w końcu „ostatnie zapomniane srebrne źdźbło”.
Rzadko która śmierć władcy kojarzyła się tak mocno ze schyłkiem rządów dynastii jak to pożegnanie się ze światem cesarza, którego imperium przeżyje go tylko o niespełna dwa lata.
C.K. ŻAŁOBA
„Stało się to, czego od dawna się obawialiśmy, stało się nieuchronne” – takimi słowami rozpoczynał się oficjalny nekrolog dworu cesarskiego powiadamiający, że 21 listopada późnym popołudniem zmarł Franciszek Józef. Władca zakończył swe życie w otoczeniu najlepszych lekarzy dworu w swojej siedzibie cesarskiej w Pałacu Schönbrunn.
W Wiedniu, Budapeszcie i innych miastach imperium nakazano bicie w dzwony. Natychmiast zaczęto odwoływać koncerty i sztuki teatralne. Ogłoszono ogólnopaństwową żałobę, która miała potrwać do 30 listopada – dnia cesarskiego pochówku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.