Mimo że w tej misji zabrakło najważniejszego – samochód, którym startował Kubica i jego trzej zespołowi koledzy, uległ awarii już po paru godzinach wyścigu – to przynajmniej udało się zdobyć pierwsze doświadczenia w tej wyjątkowej odmianie wyścigów. Wbrew pozorom różnic jest sporo i nawet zawodnik o ogromnym doświadczeniu w Formule 1 czy innych wymagających seriach musi się dostosować do zupełnie nowej rzeczywistości. Konieczność dzielenia kokpitu z kolegami, ekspresowe zmiany za kierownicą podczas pit stopów, strategia i przygotowanie fizyczne do całodobowej walki, jednoczesna obecność na torze samochodów kilku różnych klas, o różnych prędkościach i osiągach – to są nowości, z którymi trzeba się oswoić.
Daytona skupia na starcie śmietankę kierowców: mistrzowie i legendy amerykańskich wyścigów NASCAR czy IndyCar, zawodnicy z Formuły 1 czy DTM, a także wybitni specjaliści od zmagań długodystansowych walczą samochodami aż pięciu różnych kategorii. Wśród nich ta, w której barwy duńskiej ekipy High Class Racing reprezentował Kubica – czyli LMP2 – jest drugą najszybszą w stawce.
– Przyjazd tutaj to dla mnie nowe doświadczenie, sprawdzenie pewnych elementów – mówił Kubica podczas przygotowań na Florydzie. – Nie mówię tutaj o jeździe samym autem, ale o charakterystyce takich wyścigów. Jest dużo aspektów, które kierowca musi poznać. Trzeba po prostu się tu zjawić, żeby zobaczyć, jak to wygląda, i przeżyć to doświadczenie. Głównym powodem mojego startu jest sprawdzenie, jak to wszystko wygląda.
Podczas treningów Kubica szybko wszedł w rytm, mimo że czasu spędzonego na torze było niewiele – samochód trzeba wszak dzielić ze zmiennikami: znanym z DTM Ferdinandem Habsburgiem oraz duńskimi zawodnikami Andersem Fjordbachem i Dennisem Andersenem. Pozytywną atmosferę w High Class Racing podbudowywały czasy okrążeń: regularne pozycje w czołówce, wsparte drugimi lokatami w kwalifikacjach i 100-minutowym wyścigu kwalifikacyjnym, zwiastowały walkę o najwyższe cele w kategorii LMP2.
Śmiało można było celować w pierwszą trójkę, ale w wyścigach decydujący wpływ na końcowy wynik ma wiele składników. Tempo kierowców i samochodu było na miejscu, zabrakło za to niezawodności. Marnym pocieszeniem jest to, że równie wcześnie walkę w 24h Daytona zakończyły dwa inne samochody ze ścisłej czołówki LMP2.
Motorsport opiera się także na sprzęcie, który bywa zawodny – nawet mimo ciężkiej pracy i doświadczenia mechaników oraz inżynierów. Kapryśna technika niejednokrotnie pozbawiała szans na zwycięstwa czy mistrzowskie tytuły, nawet gdy te były już na wyciągnięcie ręki. Kierowcy świetnie zdają sobie sprawę, ile różnych czynników może przeszkodzić w walce o sukcesy.
Główny cel Kubicy na ten wyścig nie został zrealizowany, ale mimo gorzkiego zakończenia przygody z Daytoną można się spodziewać, że prędzej czy później polski kierowca wróci za kierownicę prototypu LMP2. Jak sam podkreśla, takie samochody – startujące także w cyklu Długodystansowych Mistrzostw Świata i 24h Le Mans, jednym z najsłynniejszych wyścigów świata – zachowują czysto wyścigowe DNA. Dzięki dociskowi aerodynamicznemu ich prowadzenie jest bardziej zbliżone do maszyn Formuły 1 niż do samochodów GT oraz innych kategorii – daje zatem frajdę kierowcy, a wysoki poziom w stawce sprawia, że sukcesy będą miały swoją wartość i swój smak. Jednak by je odnosić, wszystkie najdrobniejsze elementy wyścigowej układanki muszą być na swoim miejscu. Podczas 24h Daytona zabrakło tylko jednego z nich, ale to wystarczyło, by walka na torze dobiegła końca, zanim jeszcze właściwie się rozpoczęła.