DO RZECZY: W pierwszej części „Hobbita” podziwialiśmy niesamowitą scenografię i postaci od kamiennych olbrzymów do straszliwych trolli. Czego możemy się spodziewać w „Hobbicie: Pustkowiu Smauga”?
MARTIN FREEMAN: Pająki będą świetne, to naprawdę majstersztyk. Zwłaszcza dla mnie jest to ciekawa scena, ponieważ dzieją się tam ważne rzeczy z punktu widzenia Bilba.
Czy sceny z Mrocznej Puszczy budzą grozę?
Myślę, że tak. Pająki same w sobie są przerażające. Jest taki film, nakręcony w latach 50., „The Incredible Shrinking Man” („Człowiek, który się nieprawdopodobnie zmniejsza”, 1957). Jest w nim scena, w której bohater walczy z pająkiem, używając igły i nici. To stary film, więc oczywiście efekty specjalne są z dzisiejszego punktu widzenia dość toporne, ale i tak wydaje mi się straszny. Jest coś takiego już w samym sposobie poruszania się pająka, co wywołuje u człowieka ciarki. A jeśli pająk jest tak duży, że dominuje nad człowiekiem lub hobbitem swoimi wielkimi kłami, to jest to naprawdę przerażające.
No i jeszcze mamy Smauga.
Smaug jest absolutnie rewelacyjny. Jego spotkanie z Bilbem ma zadatki na to, by stać się równie kultową sceną jak konfrontacja Bilba z Gollumem. Chociaż tym razem Bilbo nie tyle wykazuje się sprytem, ile wielką wolą przetrwania. Nie czuje się panem sytuacji, ale robi to, co musi – choć wiele go to kosztuje. To naprawdę dobre sceny, gorąco polecam! A inne ujęcia, które robią wielkie wrażenie, to te z Mrocznej Puszczy. Cała drużyna zaczyna wtedy popadać w obłęd z powodu zażytego środka lub zaklęcia nałożonego na ten las. Pojawi się także potrafiący zmieniać skórę Beorn, grany przez Mikaela Persbrandta. Jest dużo świetnych efektów specjalnych. Kiedy teraz myślę o tym na spokojnie, po obejrzeniu obu filmów, to pierwsza część „Hobbita” jawi mi się jako… wprowadzenie do drugiej. W drugiej dzieje się wiele bardzo ekscytujących rzeczy.
Czy zagranie Bilba Bagginsa podniosło pana notowania u dzieci – zarówno tych własnych, jak i znajomych?
Sądzę, że tak. Widać to, zwłaszcza kiedy zawożę dzieciaki do szkoły albo gdy je odbieram. Nagle cała szkoła zaczyna mi się podejrzanie przyglądać.
W którym momencie granie Bilba było najciekawsze?
Wydaje mi się, że ten moment z drugiego filmu, w którym Bilbo przestaje był miły i potulny. Znajduje w sobie siłę i zaczyna mieć coś do powiedzenia. Nie mogłem wprost się doczekać tej sceny. Ciągle pytałem reżysera Petera Jacksona: „Czy to już? Czy już mogę pokazać tę siłę?”. W odpowiedzi słyszałem, że jeszcze nie teraz, ale że właściwa chwila jest coraz bliżej. Spędziłem wiele czasu, grając Bilba w jego wersji małomównej i powściągliwej, kiedy próbował znaleźć własny głos i sposób jego wyrażenia. Wyglądało to wręcz tak, jakby nie potrafił oddychać bez pozwolenia! Dlatego moment, w którym bierze sprawy w swoje ręce i nie boi się tego okazać, jest niezwykle wyzwalający. Od tego, czy to zrobi, zależy bezpieczeństwo całej drużyny. (...)