Marcin Makowski: Frank-Walter Steinmeier napisał, że wybór Trumpa to „koniec starego świata XX w.”. Obserwowałeś ostatni akt „pokojowego przekazania władzy w USA” z bliska – od zaprzysiężenia do balu inauguracyjnego. Czym twój obraz różni się od tego, który widzimy w mediach?
Matthew Tyrmand: Jeśli mówiąc „media”, pytasz o te głównego nurtu, to chyba wszystkim. To przerażające, że ci, którzy najgłośniej trąbią o pladze „fałszywych wiadomości”, sami brudzą sobie nimi ręce w tak perfidny sposób. Na pewno widziałeś zdjęcia porównujące inauguracyjne tłumy na National Mall przed Kapitolem. U Obamy wypełniony po brzegi, u Trumpa – ledwie w połowie pełny. Tyle tylko, że drugie ujęcie pochodziło z początku dnia z godz. 7 rano, gdy publiczność dopiero się zbierała. Siedziałem z przodu, więc gdy ceremonia się już zaczęła, specjalnie wstałem i spojrzałem za siebie. Tam było morze ludzi. Ten sam rodzaj alternatywnej rzeczywistości jak przy liczeniu uczestników protestów KOD w Polsce.(...)
Wróćmy do wydarzeń w Waszyngtonie. Po samej inauguracji doszło do masowych protestów przeciwko prezydenturze Trumpa. Wybijano szyby w starbucksach, płonęły samochody, policja użyła gazu łzawiącego…
Dlaczego mnie to nie dziwi? Tak jak mówiłem na początku naszej rozmowy, amerykańska skrajna lewica nie jest najmądrzejsza, ale za to jest dosyć agresywna. To znak naszych czasów, że ludzie, którzy uważają się za otwartych i tolerancyjnych, kontestują wyniki demokratycznych wyborów, podpalając limuzynę przed siedzibą „Washington Post”. Przecież to nawet w warstwie symbolicznej nie ma większego sensu. Minęło już trochę czasu od wygranej kampanii, a hasło, z którym wychodzą na ulicę, to „Fuck Trump”. Zero refleksji, zero wyciągnięcia wniosków – wyparcie do kwadratu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.