Dlatego uprzejmie donoszę sam na siebie P. T. Czytelnikom od razu – ta informacja nie pojawi się na portalu DoRzeczy.pl. I to nie jest przejaw hipokryzji (bo inni opublikują, a państwo sobie wygooglają). Nie.
Więc dlaczego? Bo po prostu nie chcemy przyłożyć to tego ręki, znaku, bajtu. Klip-bajty / popularka / mamona nie są naszym bożkiem. Dlaczego „cenzurujemy” akurat tę informację? Bo redaktor musi odpowiedzieć sobie na pytania: Czy siedmiolatka i dziewięciolatek czymś zawinili? Nie. Skoro są niewinni, to czemu mają stawać pod pręgierzem opinii publicznej (choć staną)? Dlatego u nas nie poznacie państwo ich imion i nazwiska.
Czy informacja mówi nam coś ważnego o ich rodzicu – bardzo ważnym polskim polityku? Mówi. W mojej ocenie – nawet bardzo dobrze (choć nie to było jej celem).
Kluczowe jest co innego – walka musi mieć granice. Nie może wykorzystywać dzieci i rodziny. A to rodzice wiedzą czy i kiedy poinformować dzieci o tym, że zostały adoptowane. Nawet jeśli jedno z nich jest bardzo ważnym politykiem, to nie wyłącza go z bycia matką czy ojcem. Informowanie o adopcji nie jest rolą mediów.
Zwłaszcza, że to nie zniknie, zostanie w internecie. Będą o tym wiedzieć rodzice i ich dzieci, które ta dwójka spotka na placu zabaw. Z pewnością wytkną im to rówieśnicy w szkole, bo tam, jak wiadomo, nie ma taryfy ulgowej. Tych dwoje dzieci przeżyje więc szok, który może zaważyć na ich życiu. Mogą poczuć się zaszczuci, niepełnowartościowi (choć to oczywista nieprawda)
To co jest zrozumiałe dla każdego rodzica, nie było oczywiste dla dorosłego człowieka, który tę informacje wyniósł? Musiało być. A jednak to zrobił. Zdecydował się „monetyzować" informację uzyskaną w czasach przyjacielskiej współpracy tylko dlatego, że dziś dotyczy „ważnego polityka”.
Taki wybór niszczy tak ważne pojęcie dla całej cywilizacji ludzkiej jak przyjaźń (a nawet dużo lżejsze zaprzyjaźnienie). W miejsce ludzkich odruchów wkracza „panświnizm”. Trzeba powiedzieć: tak nie wolno. Non-possumus.
Dlatego nie wymienię także autora tego „newsa” z nazwiska. Bo nie chcę poprawiać jego pozycji w wyszukiwarce google (źle czy dobrze, ważne by nie przekręcali nazwiska). Ale lojalnie informuję – mojej wewnętrznej wyszukiwarce – redaktorskiej i ludzkiej – znajduje się na tej samej stronie co Urban.
I jeszcze jedno. To nie fake-news. Informacja jest prawdziwa, wiedziałem o niej od dawna. Ale nie wyobrażam sobie, by ją publikować, ale także by ją komukolwiek powtórzyć. I będę się tego trzymał niezależnie od tego, kogo by ona dotyczyła.
Antoni Trzmiel jest dziennikarzem Telewizji Polskiej i szefem portalu dorzeczy.pl, ale za swoje opinie ponosi wyłączną odpowiedzialność i nie muszą być zgodne ze stanowiskiem którejkolwiek z redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.