MARCIN MAKOWSKI: Słychać głosy, że Tyrmand się skończył.
MATTHEW TYRMAND: Kto tak mówi? Nazwiska! (śmiech)
Po artykule o Anne Applebaum i jej agendzie politycznej napisanym dla portalu Breitbart zostałeś oskarżony o antysemityzm, a MSZ wycofało się ze współpracy z tobą. Dobrze to nie wygląda.
Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że nie zrobiłem niczego, czego nie robiłbym
do tej pory. Tekst o Applebaum był po prostu wyłożeniem faktu, że dziennikarka
„The Washington Post”, której mąż jest politycznie zaangażowany, podziela jego punkt widzenia i aktywnie dyskredytuje obecny rząd, oskarżając go o uprawianie „narodowego socjalizmu”. Jednocześnie ten związek ukrywa i nie jest on jasny dla czytelnika, o co była już oskarżana w Stanach po jej sprzeciwie wobec ekstradycji Romana Polańskiego – jeszcze gdy Sikorski pracował jako szef MSZ. Właśnie po moim artykule, w którym poruszałem te sprawy, zostałem nazwany w felietonie na łamach „The Washington Post” antysemitą.
Chyba musiał być jakiś powód? Nikt rozsądny nie ryzykowałby procesu o naruszenie dóbr osobistych.
Owszem, był – złamałem tabu. Napisałem, że po przegranej Radka Sikorskiego w prawyborach prezydenckich w PO skończyły się marzenia Anne Applebaum o zostaniu „pierwszą amerykańsko-żydowską pierwszą damą w Polsce” oraz że nic nie równa się z „furią polsko-amerykańsko-żydowskiej urażonej przedstawicielki elit medialnych”. Tyle. Każdy może to sprawdzić w Internecie. Niestety tam, gdzie mnie atakowano, nie podawano linków do tekstu, zazwyczaj nie ujawniano również
mojej tożsamości.(...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.