Tomasz Zbigniew Zapert: Gwiazda Andrzeja Szczypiorskiego trafiła do kosmicznej czarnej dziury wkrótce po jego śmierci w 2001 r. Warto ją stamtąd wydobywać?
Mariusz Cieślik: Przygotowując się do opisania tej historii, przeczytałem jego książki, które jako młody człowiek uważałem za dobrą literaturę. Dzisiaj ta proza razi schematyzmem. Szczególnie to widać w jego najgłośniejszej powieści „Początek”. W latach 80. Szczypiorski zastosował narzędzia prozy popularnej do opisania kwestii fundamentalnych: komunizmu, hitleryzmu, Holokaustu, ale też relacji między Polakami, Żydami i Niemcami. I to było coś nowego, choć dziś niektóre fragmenty „Początku” wydają się grafomańskie. Wręcz komiczne jest konstruowanie fabuły, tak by w każdej z tych grup etnicznych był i morderca, i bohater. A przecież pod koniec lat 80. ta książka uczyniła z autora gwiazdę światowego formatu, bo nawet w Ameryce odniosła sukces. W zasadzie z całego dorobku Szczypiorskiego broni się tylko „Msza za miasto Arras”. Nie nazwałbym jej wielką literaturą, ale to ciekawy opis zbiorowego obłędu i metafora Marca ’68. Tyle że mnie przy pisaniu „W imię ojca i syna” nie interesowała twórczość Szczypiorskiego. Skupiłem się na jego historii prywatnej, o której dawno temu opowiedział mi śp. Marek Nowakowski. Ile jest rodzin, w których syn donosił na ojca, a potem sam był inwigilowany przez swojego syna? To jest opowieść jak z Dostojewskiego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.