Nie ukrywa również krytycznego stosunku wobec Rosji. I nie boi się krytykować niektórych pomysłów swojego przyszłego szefa – jasno ostrzegał m.in. przed relatywizowaniem gwarancji bezpieczeństwa dla członków NATO. W przeciwieństwie do Donalda Trumpa człowiek-legenda amerykańskich sił zbrojnych nie ma bowiem większych złudzeń co do Władimira Putina. Gdy w 2014 r., „zielone ludziki” z rosyjskimi książeczkami wojskowymi w kieszeniach zajmowały ukraiński Krym, gen. Mattis krytykował ekipę Obamy za niezbyt stanowcze działania wobec Kremla. Podkreślał, że rosyjska inwazja na Ukrainę jest „o wiele ostrzejsza, o wiele poważniejsza” niż uważają władze USA i krajów UE. I zwracał uwagę na to, że celem Władimira Putina jest rozbicie NATO.
Nadal nie wiemy, kto zostanie szefem amerykańskiej dyplomacji – wśród kandydatów wymieniany jest były burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani oraz kandydat na prezydenta sprzed czterech lat Mitt Romney. Już jednak wiadomo, że prezydent Donald Trump, sekretarz obrony gen. James Mattis i przyszły sekretarz stanu staną przed szansą naprawienia polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Polityki osłabionej przez rządy Baracka Obamy – profesora prawa i laureata pokojowego Nobla – który choć potrafi przepięknie przemawiać, to w konkretnych działaniach ponosił klęskę za klęską, pozwalając przeciwnikom przekraczać kolejne „czerwone linie”.
Sprawnie przeprowadzone rozmowy z Rosją mogą zakończyć wojnę w Syrii, a także – co ważniejsze z punktu widzenia Polski – uspokoić konflikt na Ukrainie. Mogą też wzmocnić NATO i zmuszając Europejczyków do tego, by wreszcie sami też zaczęli się zbroić, doprowadzić do zwiększenia zdolności obronnych krajów Starego Kontynentu. Wszystko to zwiększy zaś bezpieczeństwo Polski.