Majewski został prawomocnie skazany za obronę laptopa podczas akcji służb w redakcji "Wprost" w 2014 roku. Były dziennikarz musi zapłacić 18 tys. zł grzywny. Powód? Nie chcąc ujawnić swoich źródeł, szarpał się z funkcjonariuszami, którzy próbowali odebrać komputer ówczesnemu redaktorowi naczelnemu "Wprost" Sylwestrowi Latkowskiemu. Sprawa dotyczyła afery taśmowej.
Majewski wydał specjalne oświadczenie, w którym poinformował, że nie będzie organizował ani zbiórki, by zapłacić grzywnę nałożoną na niego przez sąd, ani nie wystąpi do prezydenta o ułaskawienie.
"Nie mam moralnego prawa"
"Doszedłem do wniosku, że nie mam w dzisiejszej sytuacji moralnego prawa wykorzystywania własnej uprzywilejowanej pozycji do zbierania pieniędzy, czy ubiegania się o akt prezydenckiej łaski. Przekazałem wyroki Rzecznikowi Praw Obywatelskich, by zbadał, czy w jego ocenie sprawa nadaje się na kasację. Rozważę też, czy nie złożyć skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, ale nie będę zbierał pieniędzy, ani ubiegał się o łaskę" – podkreśla Majewski.
Decyzję tłumaczy tym, że nie chce wykorzystywać własnej uprzywilejowanej pozycji, jaką osiągnął będąc znanym dziennikarzem. "Inni, niesprawiedliwie potraktowani, nie mają takich możliwości dotarcia do decydentów" – zaznacza.
"Broń Boże, nie chcę robić z siebie ofiary. Po prostu chcę mieć mandat i czystą kartę do mówienia głośno o mrożącym charakterze takich rozstrzygnięć sądowych na postawy dziennikarzy, o niewystarczającej ochronie ze strony wydawnictw, o braku wyobraźni przy wydawaniu takich wyroków. To jest ważne i dotyczy wszystkich, niezależnie od poglądów" – pisze były dziennikarz "Wprost".
Czytaj też:
B. dziennikarz "Wprost" skazany. Miziołek: Jak to było? "Wolne sądy!"