Symbol popkultury III RP powrócił – po 14 latach Andrzej Sapkowski napisał nową powieść o Geralcie z Rivii- o tym w 41. wydania Do Rzeczy pisze Piotr Gociek.
- Brytyjską edycję powieści Sapkowskiego „Krew elfów” znalazłem tej jesieni na lotnisku w cypryjskiej Larnace. W niewielkiej (i jedynej) księgarni wewnątrz strefy wolnocłowej leżała obok typowych paperbackowych bestsellerów: książek Johna Grishama, Harlana Cobena i opowieści o Harrym Potterze. To sukces komercyjny, jakiego nie odniósł w III RP żaden inny autor. Świat przecież zwykle nie potrzebuje polskich pisarzy popularnych, bo własnych ma w nadmiarze. Sapkowskiemu się udało, ale jest to sukces o gorzkim niekiedy posmaku – nowe zagraniczne edycje jego książek nie są reklamowane hasłem: „Rywal Tolkiena”, tylko: „Na ich podstawie powstała znana na całym świecie gra komputerowa”.
Po co zresztą sięgać za granicę – kilka tygodni temu jeden z polskich magazynów telewizyjnych zamieścił listę słynnych filmów kinowych, które powstały na podstawie gier komputerowych i… umieścił na niej film „Wiedźmin” (2001) w reżyserii Marka Brodzkiego. Oto całkowite pomieszanie porządków – przecież cała ta historia zaczęła się od opowiadania zamieszczonego w miesięczniku „Fantastyka” w grudniu 1986 r.
Za bardzo komercyjny
„... strzyga otarła się o niego, też zawirowała, tnąc powietrze szponami. Nie straciła równowagi, zaatakowała natychmiast, z półobrotu…”. Obok tego fragmentu w spisie treści pojawiły się tytuł „Wiedźmin” oraz po raz pierwszy w dziejach polskiej fantastyki nazwisko Andrzeja Sapkowskiego. I adnotacja: „Praca nadesłana na konkurs »Fantastyki«”.
Wiedźminomania wcale nie wybuchła od razu. Ba, Sapkowski nawet nie wygrał tego konkursu. Zwycięzcą okazał się wtedy Marek Huberath, który do dziś jest aktywnym pisarzem SF, cenionym, nagradzanym, czytanym – ale na pewno nie tak popularnym jak Sapkowski. Co więcej, część czytelników wyróżnienie dla „Wiedźmina” (ostatecznie trzecie miejsce) przyjęła z irytacją, bo uznała je za zbyt komercyjne, za bardzo o niczym. W owych czasach ceniono wysoko prozę, która w kostiumie fantastycznym mocno zmagała się z komunistyczną rzeczywistością.
Wkrótce wybuchł też spór o oryginalność – Sapkowskiemu zarzucono splagiatowanie baśni zamieszczonej przez Romana Zmorskiego w roku 1852 w zbiorze „Podania i baśnie ludu polskiego”. „Bezczelny plagiat” – donosił czytelnik „Fantastyki”. A redakcja odpowiadała (piórem Rafała A. Ziemkiewicza, naonczas stażysty tego pisma): „Pomysł »Wiedźmina« jest faktycznie zaczerpnięty z baśni, ale przetworzony i opracowany na nowo stał się bezspornie własnością autora z Łodzi. Czy jest to plagiat? Jeśli tak, musimy na liście plagiatów umieścić wszystkie mazurki i oberki Chopina, ponad połowę z »Ballad i romansów« Mickiewicza, a także twórczość J.R.R. Tolkiena i prawie całą anglosaską fantasy, która z zamiłowaniem wykorzystuje wątki starych, celtyckich i normańskich podań”.
Tak oto znaleźliśmy się w samym środku sporu o metodę twórczą Sapkowskiego, który z przerabiania, miksowania i pożyczania wątków uczynił swój znak firmowy. Niektórzy – jak Maciej Parowski – zwali to postmodernizmem, inni erudycyjnością, ale zdecydowana większość po prostu cieszyła się prozą, jakiej w polskiej popkulturze od dawna nie było. Sapkowski sięgał tak naprawdę, po co chciał – nie tylko po bajki i podania, ale także po klasykę fantasy, grzebał w zapomnianych powieściach historycznych, ale również zaskakiwał popisami zdradzającymi pracowity research. Z równą maestrią snuł opowieści o obyczajach elfów, smoków oraz wiedźminów, jak i tajnikach konstrukcji łuków albo bitewnej taktyki.
No i był przede wszystkim język. Sapkowski raz błysnął frazą niczym Sienkiewicz, innym razem popisał się kawałkiem jak z Chandlera, w jednym opowiadaniu korzystał ze struktury klasycznego westernu, w innym adaptował konstrukcję klasycznej bajki. Pisał – i wciąż pisze – w sposób zadziwiająco lekki, ale nie tandetny. Płynnie zmienia tonacje i punkty widzenia, indywidualizuje języki swoich bohaterów jak nikt inny w polskiej literaturze współczesnej. Krótko mówiąc, pierwszorzędny pisarz drugorzędny (to pochwała – takimi byli wszak i Aleksander Dumas, i Philip K. Dick). (...)
W 1999 r. Sapkowski zakończył (wtedy, jak mówił, definitywnie) przygodę z wiedźminem i powieścią „Pani Jeziora” pożegnał się z czytelnikami fantasy. Sapek (to inna ksywka ze środowiska fanów) postanowił poszukać innego wyzwania i zostać wielkim pisarzem historycznym, czego efektem miała się okazać trylogia husycka wydana w latach 2002–2006 („Narrenturm”, „Boży bojownicy” i „Lux perpetua” – cykl o Reinmarze z Bielawy). Sapkowski-fantasta, a w szczególności Sapkowski-autor kojarzony jedynie z wiedźminem miał odejść na zawsze, by ustąpić miejsca nowemu Sienkiewiczowi, nowej Kossak-Szczuckiej, nowemu Gołubiewowi… Nie, znając ambicje „Sapka”, każde z tych porównań byłoby dla niego zbyt skromne.
Powieści husyckie sprzedawały się dobrze (choć nie tak dobrze jak opowieści o wiedźminie), ale operacja „ucieczka od fantasy” nie udała się za sprawą polskiego kina. Jak wiadomo, kiedy tylko ktoś chciałby coś dokumentnie spieprzyć, powinien nająć do tego polskiego filmowca. (...)
W tym miejscu właściwie wypadałoby zakończyć opowieść o Geralcie jako bohaterze literackim i filmowym, bo taki właśnie – wydawało się – był jej ostatni akord: skopana do cna ekranizacja i głęboka frustracja pisarza, który miał wiedźmińskiego biznesu serdecznie dosyć i odgrażał się, że już nigdy w życiu jego pióro nie skreśli słowa „Geralt”. Po premierze filmu Sapkowski na dobre zatopił się w pracach nad trylogią husycką. (...)
Wszystko zmieniło się w roku 2007, za sprawą premiery gry komputerowej „The Witcher” (tak Anglosasi tłumaczą nasz neologizm „wiedźmin”). Dzieło talentów polskich programistów znalazło troskliwego oraz sprawnego dystrybutora światowego w postaci legendarnej firmy Atari i szybko podbiło serca użytkowników z całego świata. W 2011 r. ukazała się gra „Wiedźmin 2: Zabójcy królów”. Jaka jest skala tego sukcesu? Spójrzmy na proste porównanie: Sapkowski sprzedał łącznie ponad 2 mln egzemplarzy książek, zliczając edycje polskie i zagraniczne razem. Tymczasem w marcu 2013 r. przedstawiciele firmy CD Projekt podali, że kupiono już ponad 5 mln egzemplarzy różnych edycji „Witchera”. W samym roku ubiegłym było to 1,6 mln egzemplarzy. Wiedźminomania osiągnie na pewno nowy poziom w przyszłym roku, na kiedy to zapowiadana jest premiera gry „Wiedźmin 3: Dziki gon”.
Co z tego wszystkiego ma Sapkowski? Bezpośrednio z gier niewiele, bo sprzedał po prostu prawa do adaptacji „Wiedźmina” i już. Jednak popularność produktów CD Projekt sprawiła, że zagranicą nagle wzrósł popyt na przekłady książek AS-a. Po premierze gry posypały się tłumaczenia na kolejne języki, powieściowy „Wiedźmin” zaczął podbijać Francję, Wielką Brytanię, USA, Włochy i sporo krajów pomniejszych. Jednak za sprawą owego pomieszania porządków, o którym wspomniałem na początku, to nie Sapkowski-pisarz jest megagwiazdą. Bohaterem wyobraźni masowej jest witcher, pardon, wiedźmin Geralt, znany wszystkim z gry, zaś „Sapek” to jeno gość, który napisał książki, na jakich gra jest oparta.
Ja wam jeszcze pokażę
W niespodziewanej premierze powieści „Sezon burz”, pierwszej od 14 lat książki o Geralcie, wietrzę wielką chętkę Sapkowskiego, by załatwić przynajmniej trzy sprawy. Po pierwsze, premierową książką przypomnieć, kto tu jest prawdziwym ojcem najsłynniejszego bohatera popkultury w dziejach III RP. Po drugie, komercyjnie wykorzystać rosnącą popularność komputerowych adaptacji. Zauważmy – skoro premierę polską przyszykowano na 6 listopada, to oznacza pewnikiem, że tłumaczenia w innych krajach ukażą się w okolicy premiery gry „Wiedźmin 3: Dziki gon”, co przełoży się z pewnością na wzrost sprzedaży książki. Po trzecie, Sapkowski po zakończeniu prac nad trylogią husycką najwyraźniej stanął na rozdrożu. Nie znalazł nowego wyzwania, równie epickiego jak saga o Geralcie czy cykl o Reinmarze z Bielawy. W 2009 r. wydał krótką powieść „Żmija” łączącą prozę wojenną z fantastyką w realiach wojny afgańskiej, ale w powszechnej opinii uznano ją za dzieło tyleż sprawne, co puste i niegodne AS-a. Teraz „Sezonem burz” Sapkowski powraca do gry na boisku, które zna najlepiej – sam je w końcu wytyczył. (...)
Cały artykuł dostępny jest w najnowszym wydaniu Do Rzeczy.