Następnie rozpoczął benedyktyńską robotę: ocalałe filmy obejrzał, te, które się nie zachowały, poznał z recenzji, a czasem tylko z fotosów albo plakatu, bo więcej nie zostało nic. Kafka sporo podróżował, a wszędzie ciągnęło go do kinematografu (do lupanarów także, lecz to temat na inną opowieść). Hanns Zischler sprawdził, które kina jeszcze stoją, dotarł do dawnych prasowych zapowiedzi premierowych seansów, nie zapomniał i o fotoplastykonach – te też budziły wielkie zainteresowanie autora „Procesu”. Zdawać by się mogło, że wszystko to jest przedsięwzięciem akademika zafiksowanego na punkcie bohatera swoich badań, czyli jakże współczesnym dziełem ery, w której naukowcy zamiast ogarniać całość, szatkują rzeczywistość na drobne i chwalą się potem hermetycznymi tekstami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.