Podczas „przykrywkowej” rekonstrukcji gabinetu, mającej przysłonić falę dokonywanych przez CBA aresztowań na skorumpowanym zapleczu władzy, można było zobaczyć, jacy ludzie upodobali sobie rząd Tuska.
Rafał A. Ziemkiewicz
Paryż wart jest mszy – rzekł pewien hugenot, poinformowany, że jeśli się przechrzci, to zostanie królem Francji. I został nim jako Henryk IV, przy okazji stając się patronem wszelkiego rodzaju – jak to staroświecko nazywali nasi ojcowie – pieczeniarzy. Czyli ludzi, którzy mają swoje poglądy, ale mają też dość rozsądku, by nie pozwolić, żeby im te poglądy psuły karierę.
Z przyczyn, których się pewnie państwo domyślają, w dzisiejszej Polsce ludzie tacy szczególnie upodobali sobie rząd premiera Tuska. Dało się to zauważyć także podczas ubiegłotygodniowej, „przykrywkowej” rekonstrukcji gabinetu, mającej przysłonić falę dokonywanych przez CBA aresztowań na skorumpowa- nym zapleczu władzy.
Taka na przykład pani Kluzik- Rostkowska, kiedy się okazało, że może zostać ministrem edukacji, skwapliwie zapomniała, iż nie tak dawno stanowczo sprzeciwiała się posyłaniu sześciolatków do szkół. Teraz jako minister z PO podjęła się misji dokończenia wiekopomnej reformy Tuska, którą jako szefowa PJN stanowczo zwalczała. Fotel ministra wart jest mszy.
No, po pani Kluzik-Rostkowskiej, byłej szefowej sztabu wyborczego kandydata na prezydenta RP Jarosława Kaczyńskiego, może naiwnie byłoby oczekiwać stałości w jakiejkolwiek sprawie. Jednak taki na przykład pan Szczurek, przyjmując tekę po Rostowskim, podjął się przecież dokończenia wielkiego skoku rządu na oszczędności Polaków zgromadzone w OFE. A nie tak dawno − na własne oczy pamiętam! − występując w telewizji Republika, bardzo przekonująco się temu posunięciu władzy przeciwstawiał. No, ale występował jeszcze jako główny ekonomista banku ING, jednego z największych akcjonariuszy OFE. I dla niego fotel ministra okazał się wart mszy.
Pogratulować panu Tuskowi, że nabył w osobie Szczurka nie tylko cenionego analityka, ale także człowieka tak dobrze odczytującego potrzeby szefów. Myślę, że oboje wyżej wymienieni świetnie się dogadają z Bartoszem Arłukowiczem, który też jeszcze dwa tygodnie przed tym, gdy został ministrem zdrowia, nie zostawiał (jako działacz SLD) suchej nitki na ustawach, które od kilku lat wdraża, z wiadomym zresztą skutkiem.
Co prawda, Henryk de Burbon został przynajmniej królem, a nie ministrem w rządzie skazanym na gnicie. No, ale wedle stawu grobla...