Napisał do mnie na Facebooku 70-letni Żyd polskiego pochodzenia mieszkający od kilkudziesięciu lat w Izraelu, gdzie wyemigrował wraz z rodzicami. Na początek opowiedział troszkę o historii swojej rodziny, m.in. o tym, że wyjechali, bo nie potrafili odnaleźć się w polskiej komunie. Oczywiście natychmiast pomyślałem: „W przeciwieństwie do tych, którzy do 1968 r. w tej komunie odnajdywali się kapitalnie – szczególnie w ubecji – a do Izraela czy USA czmychnęli na fali gomułkowszczyzny, wmieszani w tłum wypędzonych Żydów, by uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie przeciwko polskiemu narodowi”. Jednak tylko tak sobie pomyślałem – bez jadu, nienawiści... Ot, tak. Słowo honoru. Było, minęło – nic nie poradzimy. Jesteśmy bowiem słabi, bo nie mamy tak sprawnych służb jak Izrael, tak świetnie przeszkolonych, by na przykład ściągnąć ze Szwecji i postawić przed sądem Stefana Szechtera w sposób podobny do tego, jak uczynił to Mosad z Eichmannem. Pewnie więc Stefan spokojnie dokona żywota w Skandynawii. Łowiąc szczupaki i śmiejąc się z leszczy.
Jednak do rzeczy. Pan D. (imię i nazwisko znane Redakcji) poprosił mnie o poparcie idei nadania jednej z ulic byłego getta warszawskiego imienia Stefanii Wilczyńskiej, patriotki polskiej i żydowskiej, która towarzyszyła Korczakowi i dzieciom w drodze na Umschlagplatz i została z nimi aż do wiadomego końca. Niestety, urzędnicy miasta stołecznego Warszawy stwierdzili, że jest już ulica Korczaka, a że Wilczyńska z Korczakiem pracowała, można uznać, że i jej. I w związku z tym nie widzą powodu.
Moja podstawówka nosiła imię Janusza Korczaka. Historię i jego, i dzieci, i Wilczyńskiej znam na pamięć ze szkolnych akademii. Święta Kobieta. Natychmiast się zgodziłem. On pisze – to proszę się wpisać na listę. I tu zapaliła się lampka. Jak to? Żyd z Izraela prosi mnie – osobę, którą „Wyborcza” w jakimś sensie stawia w jednym rzędzie z antysemitami – o wpisanie się na izraelskim portalu? Coś tu jest nie tak. Jakaś prowokacja? I podzieliłem się swoimi wątpliwościami z Panem D. A on napisał : „ha, ha, ha, ha, ha, ha, powiem panu, że Michnik i jego … (tu określenie pracowników »Gazety«) nie ustają w wysiłkach, żeby antysemityzm w Polsce powiększać... I na Israel plują non stop... Nu, ale w końcu trzeba z czegoś żyć i z tego zwalczania antysemityzmu się utrzymywać... Non stop (osoby) jak Gebert lub ten Paweł Smoleński i inni tylko patrzą, jak pokłócić Polaków z nami... Jest nas w Israelu jeszcze trochę tych, co znają polski i »Wyborcza« to nie jest nasza gazeta... Jest tragedią, że ludzie w Polsce też gazetę z Żydami mieszają...”.
Historię mojej korespondencji zamieściłem na swoim facebookowym profilu. Poprosiłem również internautów o kliknięcie „lubię to” pod petycją o ulicę imienia Wilczyńskiej. Odzew był natychmiastowy, a kliknięć było grubo ponad przeciętne „like’owanie”. I bardzo ciepłe, ludzkie wpisy. Co ciekawe – sporo avatarów z polską, narodową symboliką.
Napisałem o tym panu D. „To wspaniale, cieszę się – odpisał – bo to pokazuje, że nasza żydowska i polska historia ma jakąś kontynuację [...]. Ja uważam, że nie ma żydowskiej historii bez Polaków i polskiej historii bez Żydów”. I chwilę jeszcze porozmawialiśmy o tej wspólnej historii. I że czasu nam trzeba. I pracy u podstaw. Dobrej woli po obu stronach. Prawdy. Jednak i jednej, i drugiej, bo po obu stronach są wielkie grzechy. Że trzeba szukać piękna. Wspólnych osiągnieć. Dobra trzeba. Boga. Jakkolwiek się Go nazywa. Amen.