Na filmie padają jak muchy, podejmując kolejne krwawe próby zdobycia budynku bronionego przez żołnierzy z biało-czerwoną naszywką na ramieniu. Są bezwzględni, gotowi do wykorzystania dzieci jako żywych tarcz, fanatyczni. Nasi górują nad nimi wyszkoleniem i dlatego nikt z biało- -czerwonych nie ginie, choć wydawałoby się, że nasi przystąpili do walki na straconych pozycjach, otoczeni w karbalskim ratuszu przez wielokrotnie liczniejsze siły wroga. A była nim Armia Mahdiego, czyli rebelianci podlegający 30-letniemu wówczas Muktadzie as-Sadrowi. W książce płk. Grzegorza Kaliciaka „Karbala, raport z obrony City Hall”, który dowodził polskim oddziałem w tej największej bitwie z udziałem polskich żołnierzy od czasów zakończenia drugiej wojny światowej i walk podziemia z władzą komunistyczną oraz Sowietami, widać więcej szacunku dla przeciwnika niż w filmie zrealizowanym na jej podstawie. Nie ma wątpliwości, że polscy żołnierze, którzy służyli w Iraku, dobrze pamiętają nazwisko Sadra i kojarzy się im jednoznacznie: z krwawym watażką, który wysyłał fanatycznie oddanych mu zwolenników na śmiertelny bój. Poza tym większość z nich zapewne nie wie, skąd się wziął ten szyicki duchowny i jak się dalej potoczyły jego losy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.