Przegląd religijny: "Opowieści biblijne oczami kobiet" Joanny Osesik

Przegląd religijny: "Opowieści biblijne oczami kobiet" Joanny Osesik

Dodano: 
Joanna Osesik, "Opowieści biblijne oczami kobiet"
Joanna Osesik, "Opowieści biblijne oczami kobiet" 
Przegląd książek religijnych DoRzeczy.pl || Wydawnictwo Świętego Wojciecha zaprasza nas do podróży szlakami biblijnych opowieści – ale tym razem z perspektywy postaci kobiecych.

Co mogła czuć biblijna Ewa, gdy obserwowała narastający konflikt między jej synami, Kainem i Ablem? Czy przypuszczała, jak skończy się zatarg pomiędzy braćmi? Czy próbowała zapobiec katastrofie? Jakie emocje mogły jej towarzyszyć w tamtej chwili?

Opowieści biblijne oczami kobiet Joanny Osesik to książka o kobietach i o tym, co jest dla nich ważne: o dojrzewaniu i mierzeniu się z życiem, o zaufaniu Bogu i mężowi, o stracie oraz o trudach i dylematach macierzyństwa: tego długo wyczekiwanego i tego zupełnie niespodziewanego. Autorka udziela głosu matkom, żonom, siostrom i córkom bohaterów znanych historii biblijnych, ukazując świat kobiecych emocji wobec osobistych dramatów i trudnych sytuacji życiowych, w jakich często stawiani jesteśmy także i my.

Joanna Osesik: pisarka, tłumaczka, a przez wiele lat także wykładowczyni pisania akademickiego i tłumaczeń literackich na Uniwersytecie Warszawskim. Absolwentka Kursu Kreatywnego Pisania na Polskiej Akademii Nauk. Laureatka młodzieżowych konkursów literackich i założycielka Studenckiego Koła Pisarskiego. Prywatnie – tak jak jej bohaterki – stawiająca czoła różnym dylematom żona i matka.

Książka Opowieści biblijne oczami kobiet jest dostępna w księgarni internetowej Wydawnictwa Świętego Wojciecha.

Fragment książki Opowieści biblijne oczami kobiet

Matka zabójcy

Rdz 4,1-16

Na początku myślałam, że ugryzł mnie jakiś dziki zwierz, bo bardzo spuchłam. Nie bolało mnie wcale, ale niepokoiłam się, że opuchlizna robi się coraz większa, ja coraz szybciej się męczę, a zamiast poznawać nowe terytoria, muszę poświęcać czas na przerabianie swoich okryć. Potem zaczęłam czuć dziwne poruszenie w brzuchu i uznałam, że czymś się zatrułam.

W Ogrodzie nie mieliśmy takich problemów. Tam przechadzałam się równie swobodnie wśród delikatnych ważek i motyli co wśród szablozębnych tygrysów. Tu muszę wciąż upominać się przed wyciągnięciem ręki w stronę rozchichotanej hieny lub grzejącego się w słońcu skorpiona. Ponadto oprócz jednego nieszczęsnego owocu nic nie mogło nam tam zaszkodzić. Tu musimy ostrożnie kosztować wszystkich nowych roślin.

Wreszcie, po kilku miesiącach zadziwienia, poczułam ból, jakiego nie zaznałam nigdy dotąd. Moje podbrzusze płonęło ogniem, a ja byłam przekonana, że zaraz mnie rozerwie. Kiedy poczułam, że nie zniosę tego ani chwili dłużej, z moich trzewi wydobył się człowiek. Zaskoczenie na jego widok sprawiło, że od razu zapomniałam o cierpieniu. Choć był maleńki jak małpka i nie miał prawie owłosienia, instynktownie poznałam, że jest tego samego rodzaju co Adam.

– Nazwijmy go Kain – zaproponowałam.

Adam zmarszczył czoło.

– Czy myślisz, że wszystko z nim w porządku? – zapytał, przyglądając się nowemu człowiekowi. – Ma dwie nogi, a nie potrafi chodzić. Ma usta, a nie potrafi mówić.

Zatroskana, spojrzałam na Kaina. Choć różnił się od nas nie tylko rozmiarem, od razu poczułam z nim mocną więź i gwałtowne pragnienie zaspokajania wszystkich jego potrzeb. Nie miał ich z resztą wiele. Z jego ust nie tylko nie wydobywały się żadne słowa, ale w ogóle rzadko wydawał z siebie dźwięki. Jeśli już zdarzyło mu się zapłakać, co tchu biegłam z nim pod kołysane wiatrem gałęzie drzew, żeby uspokoił się, zaciekawiony. Poza tym, chcąc mieć go blisko przy sobie, prawie nie wyjmowałam go z chusty, a on obserwował mnie wiecznie skupionym spojrzeniem spod bujnej czarnej grzywki.

Wreszcie zaczął stawiać pierwsze kroki na swoich smukłych, opalonych nóżkach.

– Najwyższa pora – skomentował ów wyczyn Adam, a ja odetchnęłam z ulgą, gdyż znowu spuchłam i z wielkim trudem podnosiłam nawet niewielkie ciężary.

Tym razem z moich trzewi wyskoczył pulchny blondynek, któremu Adam nadał imię Abel. Nie mogłam uwierzyć, że moje ciało zrodziło dwie tak różne od siebie istoty. Kain mógł godzinami bawić się, siedząc spokojnie w jednym kąciku izby. Abel, wręcz przeciwnie, zawsze był w ruchu i to ja musiałam nadążać wzrokiem za jego podskakującymi złotymi loczkami. Wszędzie go było pełno: na grzbiecie kozy, przy przewróconym dzbanku z mlekiem… Odkąd go urodziłam, w naszym domu nie zaznaliśmy ciszy, gdyż nieustannie zaskakiwał nas to swoim dojmującym płaczem, to perlistym śmiechem. Mi pękała od tego głowa; Adam uważał to za zabawne.

Nigdy nie zapomnę, kiedy, niemal w tym samym czasie, chłopcy zaczęli skandować „ma-ma”. Kain powtarzał te sylaby cicho i delikatnie, jakby tylko do siebie, lepiąc w skupieniu wałeczki z gliny i rozgniatając w palcach rosnące wokół naszej chatki zioła. Abel wymawiał je głośno i zdecydowanie, czekając aż zareaguję i dam mu to, na co miał ochotę. Adam tak się z tego śmiał, że sam zaczął mnie tak nazywać. Tak zyskałam swoje nowe piękne imię. Mama.

Po chłopcach, zaczęły wychodzić ze mnie dziewczynki. Od razu poznałam, że są mojego rodzaju. Po pierwszym szoku nawet odtańczyłam taniec radości na myśl, że nie jestem już jedyną kobietą na świecie. Wciąż jednak byłam jedyną rodzicielką i czułam wielką odpowiedzialność za swoje dzieci. A robiło się ich coraz więcej. Moczyły powicie, przewracały się w błoto, chorowały, darły ubranka, piszczały, płakały i zaśmiewały się wniebogłosy. A przede wszystkim ciągle czegoś ode mnie chciały. „Mamo, jeść!”, „Mamo, patrz na to!”, „Mamo, on mnie popchnął!”, „Mamo, mogę wyjść?”, „Mamo, nudzi mi się!”, „Mamo, zrób z nim coś!”…

Nie raz myślałam, że dłużej już nie dam rady. Że przez te ciągłe nawoływania w końcu zapomnę, jak się naprawdę nazywam i jak wyglądało moje życie przed wygnaniem z Ogrodu. Że wstając przed brzaskiem, kładąc się po zmroku i budząc po kilka razy w świetle gwiazd nie tylko zaniedbam siebie, ale też nie będę miała siły, żeby troszczyć się o swoje maleństwa.

Ale nabierałam wprawy. Dzień w dzień zadziwiałam samą siebie, kładąc wszystkie dzieci spać czyste, najedzone i chyba nawet szczęśliwe. Wbrew swoim obawom, zmuszona sytuacją, nauczyłam się jedną ręką przewijać, drugą mieszać zupę, a w międzyczasie usypiać najmłodsze dziecię w kołysce. Pielęgnacja, karmienie czy uspokajanie niemowlęcia przestały stanowić dla mnie wyzwanie. Wciąż jednak stąpałam po niepewnym gruncie, zajmując się najstarszymi synami – ich poczynania zawsze były dla mnie nowością.

Pewnie po to, żeby mnie trochę odciążyć, kiedy chłopcy podrośli, Adam zaproponował im wspólną wyprawę. W Ogrodzie to ja zwykle mu towarzyszyłam, kiedy przemierzał górskie przełęcze, płynął z nurtem rzeki lub pokonywał wpław jeziora. Teraz jednak – wiecznie spuchnięta – nie miałam na to siły.

– Hurra! – błyskawicznie odpowiedział ojcu Abel. – Nowe szczyty do zdobycia i krainy do odkrycia – wykrzykiwał śpiewnie, przeskakując z nogi na nogę, aż potknął się o wystający kamień i upadł na trawę. – Naprawdę nas weźmiesz? – zapytał, rozmasowując kostkę.

– Sam nie wiem – zastanawiał się natomiast Kain ze wzrokiem utkwionym w horyzont. – Nie poznałem jeszcze dokładnie wszystkiego, co mnie otacza. A czy tam daleko może być coś ciekawszego? Poza tym, chyba zanosi się na deszcz.

Miałam nadzieję, że pójdą razem, a ja będę mogła skupić się na młodszych dzieciach, ale szybko doszłam do wniosku, że Kain nie będzie mi przeszkadzał. Machnęłam więc tylko ręką, dając znać Adamowi, żeby go nie zmuszał i z lekką obawą odprowadziłam Kaina wzrokiem na wierzchołek jego ulubionej gruszy, z której z nieprzeniknioną twarzą obserwował odejście ojca i brata.

Jeszcze kilka razy Adam ponawiał swoją ofertę – za każdym razem z tym samym skutkiem. Od czasu do czasu próbował zainteresować się tym, co tak zajmowało Kaina – ziołami czy cyklem życia drzew – ale widać było, że wyprawy z młodszym synem sprawiają mu większą przyjemność. Czasem zastanawiałam się, czy mina Kaina w czasie jego wnikliwych, samotnych obserwacji lub snucia planów wyraża jedynie powagę i skupienie, czy jednak też żal czy smutek. Raz czy dwa wspomniałam nawet o swoich wątpliwościach Adamowi, ale tylko obejmował mnie czule w miejscu, gdzie kiedyś rysowała się wyraźnie moja talia, i bagatelizował je wszystkie. A ja pomimo urodzenia kilkanaściorga dzieci byłam wtedy jeszcze bardzo niedoświadczoną matką.

Nasze pociechy rosły. Wkrótce nadszedł czas, kiedy Kain i Abel uznali, że jest im już z nami za ciasno i wybudowali sobie własne szałasy. Kain zaczął uprawiać rolę, a Abel zajął się hodowlą trzody. Rozpierała mnie duma. W wolnym czasie, kiedy starsze dzieci zastępowały mnie w gospodarstwie, a Adam polował, uwielbiałam przechadzać się wśród łanów jęczmienia, meandrować między jabłonkami w sadzie, głaskać miękkie, wełniane główki owiec albo czuć na swojej skórze ciepły oddech z nozdrzy nowonarodzonych cieląt.

Chłopcy na szczęście nie wyprowadzili się bardzo daleko i często spotykaliśmy się razem na wspólnym ucztowaniu. Mój pierworodny przynosił wtedy świeże warzywa, najprzedniejsze zmielone zboża, z których wypiekałam chleby, i dojrzałe owoce, które można było jeść na surowo lub przerobić na słodkie napoje. Adam jednak preferował wątróbki wołowe, szynki wieprzowe i wędzone kiełbasy Abla, które ja jadłam tylko z grzeczności i których nie dało się podać najmłodszym dzieciom.

– Nie rozumiem, jak on może to robić. – Po wspólnym posiłku Kain ociągał się z powrotem do siebie. Szybko odgadłam, że czeka na okazję, by pomówić ze mną na osobności.

– Co takiego, kochanie? – zapytałam, kładąc mu rękę na ramieniu i zachęcając, żeby usiadł ze mną na ławie. Kiedyś spróbowałabym rozgonić jego ciemne myśli, wichrząc mu czuprynę gęstych, czarnych włosów, ale teraz musiałabym wspiąć się w tym celu na palce.

– Zabijać. – Ciszę, która zapadła po jego słowach, mąciło jedynie brzęczenie tłustej muchy, która uparcie polowała na resztki z naszej wieczerzy.

Tego dnia Kain dał się namówić ojcu i bratu na wizytę w rzeźni. Tak nazwaliśmy miejsce, w którym Abel zakańczał życie zwierząt. Kain opierał się przed wejściem, ale w końcu jego ciekawość zwyciężyła. Widziałam jednak, jak po wyjściu długo szorował dłonie nad strumieniem z wyrazem obrzydzenia na twarzy.

– W Ogrodzie do życia wystarczały nam rośliny. Tu jednak klimat jest bardziej surowy i wolno nam zabijać zwierzęta, żeby się nimi pożywić – usprawiedliwiałam młodszego z synów, uśmiechając się mimowolnie na myśl o satysfakcji, z jaką dzielił się z nami owocami swojej pracy. – Wasz ojciec też poluje.

– Na stworzenia, z którymi żyliście kiedyś w zgodzie – dodał z zaciśniętymi szczękami Kain, po czym odgonił muchę sprzed oczu. – Wiem, że to nie te same zwierzęta. Upolowane przez ojca sarny, króliki i kuropatwy są dzikie. Ale nigdy nie pojmę, jak można zabić stworzenie, któremu towarzyszyło się od urodzenia.

Przyparta do muru wyzywającym wzrokiem syna rozchyliłam usta, szykując się do odpowiedzi, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Ja też nie rozumiałam, jak Adam i Abel mogli w ten sposób zdobywać pożywienie. Doświadczenie nauczyło mnie jednak, że czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego. Opuściłam więc bezradnie ręce i uśmiechnęłam blado do syna. Kain pokręcił tylko głową i wzruszył ramionami. Następnie jednym szybkim ruchem zamknął brzęczącą muchę w garści, odwzajemnił mój wymuszony uśmiech i odszedł z wciąż żywym insektem w ciemną noc.

Jeszcze przez chwilę zostałam sama, rozkoszując się ciszą, aż wpadające z jasnym światłem księżyca nocne powietrze przeszyło mnie chłodem. Naprędce owinęłam się ciasno wełnianym kocem, który sprezentował mi Abel. Uspokojona, w ciepłym okryciu, udałam się na spoczynek i ani przez chwilę nie pomyślałam, że kiedyś mój pierworodny sam odpowie sobie na swoje pytanie, a ja nie zrobię niczego, żeby zmienić bieg wydarzeń i uniknąć nadchodzącej tragedii.

Czytaj też:
Przegląd religijny: „Pismo Święte w komiksie”
Czytaj też:
Przegląd religijny: Nieznane objawienia Matki Bożej w LAUS
Czytaj też:
Przegląd religijny: Podręcznik dla początkujących po tradycyjnej Mszy łacińskiej

Czytaj także