Wszystko się we mnie burzy przeciwko naruszaniu majestatu śmierci i powagi obrzędu pogrzebowego. Zawsze – nie tylko wtedy, gdy czynią to palikociarze i inni barbarzyńcy spod znaków gejolesbijskiej lewicy. Gwizdać na trumnę, nawet zbrodniarza – to mi się nie mieści w głowie i innym też nie powinno do głów przychodzić.
Widać jednak jestem człowiekiem nie z tej epoki, bo w naszym życiu publicznym tabu to zostało dawno obalone. Platformerska młodzież, która zorganizowawszy manifestację przeciwko obdarzeniu Lecha Kaczyńskiego obywatelstwem honorowym Krakowa, nie uznała jego tragicznej śmierci za powód odwołania zadymy, tylko zmieniła hasło na sprzeciw wobec pochówku prezydenta na Wawelu. Pan Wajda, który ją w tym poparł. Bydło, szczające na znicze, plujące na modlące się staruszki i profanujące krzyż na warszawskim Krakowskim Przedmieściu – i „autorytety”, ogłaszające je „wspaniałą, nowoczesną młodzieżą”, która z „Polski mendowatej” zrobi „Polskę fajną”. Radość michnikowszczyzny, że „udał nam się Palikot”. Janczarzy propagandy z listy płac ITI czy Agory, z satysfakcją pokazujący lewaków manifestujących radość po śmierci Margaret Thatcher, która nikogo nie zabiła, a jedynie na kilkanaście lat powstrzymała w swym kraju pochód lewicowego barbarzyństwa… Długa jest lista tych, którzy stępili naszą wrażliwość na śmierć.
I teraz, po pogrzebie Jaruzelskiego, niemal wszyscy oni zanoszą się oburzeniem – jak można! Co z was za chrześcijanie? A gdzie miłość bliźniego?
Oni akurat będą nas uczyć chrześcijaństwa. Ci sami, którzy przywiązanie do dekalogu nazywają barbarzyństwem i chcą za nie wyrzucać lekarzy z pracy!
W ogóle, najmniej chyba zauważanym, a mnie osobiście najbardziej bijącym w oczy aspektem całej sprawy jest stężenie nonsensu, hipokryzji i absurdów, jakie skupiły się w kondukcie Jaruzelskiego. Po raz kolejny zmuszony jestem użyć tej frazy – kondukt przebierańców.
Generał, który gorliwie prześladował kleryków, który z lęku o własną karierę nie wszedł do kościoła nawet na pogrzeb matki, nawrócił się na łożu śmierci i w związku z tym stał się bohaterem dla antyklerykałów i wojujących ateistów, którzy tłumnie stawili się na egzekwie po nim. Uczestnictwo we mszy jako demonstracja lewicowości – nawet Mrożek by tego nie wymyślił. Ponowne przyjęcie komunisty na łono Kościoła jako najwyższy wyraz uznania, na który powołują się inni komuniści? Rozgrzeszenie udzielone przez księdza jako ekwiwalent sądowego uniewinnienia, na które powołują zajadli obrońcy „świeckości państwa”?
Ba! Moczarowski generał, który wyszczuł z wojska 1500 oficerów za ich żydowskie pochodzenie okadzany jest przez Michnika, który pałką oskarżeń o antysemityzm i czarnosecinnymi oskarżeniami wymachiwał bez chwili przerwy przez całe minione ćwierćwiecze. Polityk, które wszystkie swe posunięcia uzasadniał patriotyzmem, ojczyzną, honorem gorliwie oklaskiwany przez Urbana czy Paliokota, którzy z demonstracyjnego rzygania na te wartości uczynili istotę swej publicznej aktywności.
Jaruzelski miał, jak każdy, pewne zalety. Był człowiekiem skromnym, wolnym od chciwości, nie robił finansowych przekrętów. I za to właśnie jako wzór prawości wysławiają go kanciarze, którzy nachapali na rozszabrowywaniu masy upadłościowej po PRL. Był też – podobno, bo osobiście nie spotkałem się z nim nigdy – w osobistym obejściu człowiekiem ujmującym manierami. I za to go teraz wychwalają chamidła, świadomie epatujące prostacką mową, obelgami i publicznym poniżaniem ofiar swej nienawiści.
Można by długo wymieniać przejawy maskarady, ale poprzestańmy na tym co najważniejsze: że jako Wielkiego Polaka i Patriotę sławią Jaruzelskiego ludzie, którzy słowami i czynem dowiedli wielokrotnie, że Polskę uważają za obciach, anachronizm i wiochę, a patriotyzm za idiotyzm, który nam utrudnia modernizację i stanie się Europejczykami.
No, niechby towarzysz Kwaśniewski z towarzyszem Millerem powiedzieli nad urną: żegnamy wielkiego komunistę, który strawił życie na internacjonalistycznej walce o wyzwolenie społeczne i dyktaturę proletariatu! Żegnamy pogromcę kontrrewolucji, zasłużonego w walce z reakcyjnym klerem, syjonizmem i pogrobowcami polskiego nacjonalizmu! Niechby do tego Michnik dorzucił – odszedł wielki Europejczyk, który położył ogromne zasługi we wbijaniu Polakom do głów sowieckimi kolbami racjonalnego myślenia bez alienacji. Proszę bardzo!
Dlaczego tak bezczelnie kradną cudzą tożsamość, zachwalając zasłużonego komunistę jako polskiego patriotę i katolika, choć i polski patriotyzm, i katolicyzm zajadle zwalczają?
Bo prawdy powiedzieć nie mogą. Prawda brzmi przyziemnie, nisko i banalnie: żegnamy faceta, któremu zawdzięczamy to, że my jesteśmy dziś nachapani, okadzani, dziani i wpływowi – a tamci dymani.
Dlatego właśnie w dyskursie chwalców nie ma mowy o całej długiej a haniebnej drodze życiowej Jaruzelskiego, o latach stalinowskich, o 1968 i 1970, o jego roli w wysadzaniu Gomułki i Gierka. Jest wyłącznie jeden moment – stan wojenny, pokazywany kłamliwie jako trudna, heroiczna decyzja, służąca ocaleniu Polski przed jakimś bliżej niesprecyzowanym nieszczęściem. Decyzja, którą miał jakoby towarzysz generał podejmować w rozterce niczym książę Poniatowski w sławnym wierszu Or-Ota o sunących w dłoń jak węże pistoletach. Aż się nie chce po raz kolejny przypominać, że miał tu Jaruzelski, całkowicie poddany rozkazom sowieckiego politbiura, tyle samo przestrzeni na rozterki, co byle feldfebel pod Stalingradem, wahający się czy do nakazanego na godzinę „H” ataku ruszy najpierw lewą, czy najpierw prawą nogą.
Ale zapytajmy wprost: kim byliby ci żałobnicy z konduktu przebierańców, gdyby nie stan wojenny? Czy Kwaśniewski mógłby doić kasę od wschodnich satrapów i oligarchów, czy Urban doszedłby fortuny, czy Miller przebiłby się z prowincjonalnego komitetu, gdyby swego czasu nie spoczęło na nich łaskawe oko Towarzysza Generała?
Gdyby „Solidarność” pozostała dziesięciomilionowym, demokratycznym ruchem, czy Wałęsa utrzymałby się na jej czele, czy słuchano by jego dyktowanych cwaniackim wyrachowaniem poleceń – czy podziękowany by na kolejnym zjeździe, przekonawszy się, jak załgana i szemrana jest jego rzekoma wielkość? A kim, tym bardziej, byliby jego doradcy, do których stosunek jednoznacznie wyraziła większość działaczy związku podczas dyskutowania sławnej uchwały z „podziękowaniem” dla KOR? Kto by słuchał Geremka, kim byłby Michnik – Michnik, który przez cały czas „karnawału Solidarności” w ogóle nie istniał, próbował zaczepić się jako doradca Gwiazdy, nie wydrukował nawet jednego artykułu w „Tygodniku Solidarność”?
Jaruzelski, jako „autor stanu wojennego”, był ojcem założycielem dzisiejszych hierarchii i układów. Był tym, który zadecydował, kto dziś doi, a kto jest dojonym frajerem. I za to mu żałobnicy faktycznie winni są wdzięczność i cześć. Ale że nie mogą się przyznać, za co właśnie, więc tworzą te wszystkie groteskowe łamańce.
I tyle nad tą trumną. Resztą jest propagandą i wyciem.