To olbrzymi sukces, wręcz awans cywilizacyjny, którym rząd Mateusza Morawieckiego nie bardzo umie się pochwalić. Do 2019 r. (czyli przed czasem pandemii, który wymyka się właściwym ocenom ze względu na ograniczenia i lockdowny) byliśmy zwykle wśród trzech–czterech krajów UE, w których ginęło najwięcej ludzi w wypadkach drogowych w przeliczeniu na milion mieszkańców. Nasz wskaźnik wynosił 80. Gorzej bywało jedynie w Rumunii czy Bułgarii.
W 2022 r. w Polsce w wypadkach drogowych ginęło 51 osób na milion mieszkańców. To już bardzo blisko średniej europejskiej, która wyniosła 46. Jesteśmy więc dziś pod tym względem przeciętnie niebezpiecznym krajem – na poziomie Słowacji, Francji. Jest u nas mniej zgonów na drogach niż we Włoszech, w Belgii, na Węgrzech.
Dopiero na tle Europy widać dobrze, że to nie stało się „samo”. W wielu krajach poziomy śmierci na drogach zaczęły wracać do tych sprzed pandemii. Tymczasem w Polsce w porównaniu z okresem pandemicznym liczba tracących życie w wypadkach nadal spadała i była mniejsza o 16 proc. w porównaniu z 2021 r. Mierząc bardziej racjonalnie – do średniej z lat 2016–2019 – zmniejszyliśmy liczbę umierających w wypadkach drogowych o 30 proc. To oznacza rocznie mniej o tysiąc pogrzebów. Oficjalnie (policja ma już dane w systemie, ale nie opublikowała jeszcze zestawienia) w 2022 r. w wypadkach drogowych w Polsce zginęło 1896 osób.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.