Ojcowie założyciele tej „nowej Europy”, z Jeanem Monnetem na czele, mówili o tym jasno, ale i przynajmniej od czasu traktatu lizbońskiego wiadomo oficjalnie, że integracja europejska dąży do zniesienia państw narodowych, pozostawiając im co najwyżej autonomię regionalną wewnątrz unijnego superpaństwa, które ma je wchłonąć (na ich gruzach). Autonomię regionalną – dodajmy na marginesie – mniejszą niż ta, którą posiadają poszczególne stany członkowskie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Tak, najprościej rzecz ujmując, mógłby i w sumie powinien wyglądać główny argument w debacie o polexicie, wznowionej ostatnio na łamach naszego tygodnika. I choć można go było wywnioskować z argumentów przytoczonych przez Tomasza Cukiernika (których zasadność uznał także polemizujący z nim Łukasz Warzecha), to w takiej pryncypialnej formie akurat on nie padł.
Reforma unii to mrzonka
Osobiście podpisuję się pod tak sformułowanym argumentem dwoma rękami. Ba! Myślę, że trzeba być wariatem, aby jako Polak świadomie uważać, iż polska racja stanu jest nam niepotrzebna. Odrzucam też tu na wstępie założenie, że Unię da się zreformować w innym kierunku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.