Nie brakowało oczywiście starych, dobrych, utrwalonych w języku form żeńskich, nimi jednak nie ma potrzeby się zajmować. Nowych żeńskich terminów z pewnością byłoby więcej, gdyby na ekranie pojawiało się więcej kobiet. Niestety, jednak nadal przewagę mają tu mężczyźni, co skądinąd świadczy o karygodnym braku czujności ideowej szefów nowej telewizji.
Problem nie sprowadza się tylko do tego, że ministry i gościnie stały się nowotelewizyjnym standardem. Rzecz także w tempie. Zastosowano mocne uderzenie, zamiast czekać, by zmiany, lansowane przez siły postępu od dłuższego czasu, w końcu zyskały akceptację i się utrwaliły, jak to bywa od wieków z nowościami słownymi. Nowe żeńskie formy wdarły się jednak do programu na rozkaz, wraz z nastaniem nowej telewizyjnej władzy.
O czym to świadczy? Po pierwsze: o braku cierpliwości. Każdy powinien już, natychmiast widzieć, że wszędzie, również na polu językowym, nastało nowe. Po drugie: o braku wiary w mądrość ludu. Lud sam przecież mógłby z czasem zaakceptować gościnie, biskupki, burmistrzynie i co tam jeszcze. Niestety, decydenci nie mają chyba pewności co do tego, że tak się kiedyś stanie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.