Coś, co miało być i mogło być naszym narodowym skarbem, czyli węgiel – owo „czarne złoto”, staje się – rzecz jasna głównie z powodu idiotycznej, szalonej polityki klimatycznej Unii Europejskiej, ale też, niestety, w niemałej mierze za sprawą pazernych polskich górników – naszym przekleństwem. Kamieniem u szyi.
Kiedy bowiem czytam, po ile wciskają Polakom węgiel polskie kopalnie, czyli polscy górnicy, trafia mnie jasny szlag.
Zamiast mieć pod dostatkiem dobrego i taniego, polskiego węgla, od bardzo dawna mamy mało i to – na domiar złego – drogiego, polskiego węgla. I właśnie z tego powodu ten tani węgiel od lat musimy – żeby ogrzewając swe domy, nie popaść w ruinę – sprowadzać z zagranicy. Do niedawna – głównie z Rosji; np. w 2018 r., gdy polscy górnicy wydobyli około 60 mln ton węgla, musieliśmy stamtąd sprowadzić go aż 13 mln ton. A teraz, gdy przestało to być akceptowane, musimy importować go z wszelkich innych części świata; nierzadko aż z antypodów.