W Rosji od piątku do niedzieli odbywają się wybory prezydenckie. Zachodni obserwatorzy podważają jednak standardy głosowania i wskazują, że wynik wyborów jest z góry przesądzony. Rosyjskie władze organizują wybory również na przejętym siłą Półwyspie Krymskim oraz okupowanych ziemiach Ukrainy.
W czwartek Władimir Putin wystąpił z apelem do obywateli, aby wzięli udział w głosowaniu. Prezydent podkreślił, że Rosja znajduje się "w trudnym okresie". Polityk mówił o "złożonych wyzwaniach we wszystkich obszarach", przed którymi stoi państwo.
"W południe przeciwko Putinowi"
Przeciwko rządom Władimira Putina oraz wyborom prezydenckim, które z pewnością wygra, część społeczeństwa zaprotestowała w niedzielę. Była to wcześniej zaplanowana akcja. Do protestu zachęcała Julia Nawalna, a wcześniej Aleksiej Nawalny. Nawalna pojawiła się przed rosyjską ambasadą w Berlinie.
Protest przeciwko reelekcji Putina był liczny i odbył się w wielu dużych miastach w Rosji oraz przed placówkami w krajach UE. Wydarzenie polegało na swoistym zablokowaniu komisji wyborczych punktualnie w samo południe. W efekcie w lokalach ustawiały się bardzo długie kolejki do urn. Protest został nazwany "w samo południe przeciwko Putinowi".
W ramach akcji oddawali nieważny głos, dopisywali nazwisko Aleksieja Nawalnego lub po prostu niszczyli kartę wyborczą. Część zapowiedziała również oddanie na któregokolwiek z oficjalnych rywali Władimira Putina.
Terytorium Rosji rozciąga się w 11 strefach czasowych, wobec czego wyborcy protestujący byli mocno rozproszeni, a nie skoncentrowani w jedną masę, co utrudnia oszacowanie, ile osób wzięło udział w wydarzeniu protestacyjnym. W Moskwie i Kazaniu służby zatrzymały łącznie ponad 60 osób.
Czytaj też:
Niespokojna noc w Rosji: Zmasowany atak ukraińskich dronów