Gołym okiem widać, że frajerzy nie chcą dłużej być frajerami. Z Polski uciekło już dwa miliony dwieście tysięcy niedawnych frajerów. Wyjechali, protestując w ten sposób przeciw morderczym składkom na ZUS, niedorzecznie niskiej kwocie wolnej od podatku, beznadziejnie działającej służbie zdrowia, panoszącej się korupcji i administracji, zwłaszcza skarbowej nastawionej na łupienie frajerów – w imię ochrony interesów milionów cwaniaków, którzy pozałatwiali sobie podatkowe, emerytalne, socjalne oraz inne przywileje i teraz się domagają, żeby frajerzy co miesiąc się na nich zrzucali, płacąc składki i podatki.
A ci byli frajerzy, którzy na razie nie wyjechali z Polski, jeden po drugim udają się na emigrację wewnętrzną. Pozostają w kraju, ale czmychają przed opresyjnym państwem w śmieciowe umowy (ulga od haraczu na ZUS) albo w pracę na czarno, starają się przenieść z ZUS do rolniczego raju, czyli KRUS (wielokrotnie niższe składki!) lub zostać rolnikami pełną gębą i dzięki temu przestać płacić podatek dochodowy.
Omijanie antyspołecznie urządzonej III RP to już nie tylko indywidualne akty mniej czy bardziej radykalnego unikania niesprawiedliwie między obywateli rozłożonych ciężarów związanych z funkcjonowaniem naszego państwa. To także coraz częstsze i w dodatku coraz częściej udane próby tworzenia – obok źle działających instytucji państwowych – różnego rodzaju własnych instytucji. Ot, choćby szkół. Oprócz 2,7 tys. małych szkół państwowych, niezwykle drogich w utrzymaniu, bo zatrudniających nauczycieli na podstawie Karty nauczyciela, która generuje bardzo wysokie koszty, coraz częściej nie do udźwignięcia dla zadłużonych gmin, istnieje już 300 szkół prowadzonych przez najprzeróżniejsze fundacje i stowarzyszenia. Te szkoły działają dużo taniej, bo tam Karta nauczyciela nie obowiązuje. Zakładający je i prowadzący obywatele potrafili więc poradzić sobie z tchórzliwością polskich polityków, którzy od lat obiecują zrobić porządek z Kartą nauczyciela, ale nie czynią tego ze strachu przed utratą nauczycielskich głosów w wyborach.
Teraz zaś – w obliczu zagrożenia z Rosji – jak Polska długa i szeroka zaczynają powstawać oddziały samoobrony. Obywatele, którzy dawno stracili nadzieję na to, że rządzący umieją wypełnić swoje konstytucyjne zadanie polegające na takim zorganizowaniu sił zbrojnych, aby w razie najgorszego były one w stanie obronić RP, sami się organizują. Kupują mundury i wyposażenie, płacą za szkolenia, doskonalą umiejętności, formują się w jednostki. Czyli robią to wszystko, czego przez lata nie potrafili zrobić – choć brali za to ciężkie pieniądze z ich podatków – kolejni ministrowie i wojskowi dowódcy.
Czyżby naprawdę nie było innej drogi i silna Polska mogła powstać tylko w ten sposób – jako oddolna inicjatywa obywateli oburzonych bezradnością i bezczynnością nieudolnie rządzących nią polityków?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.