Wiem, że jest to dopiero wyrok pierwszej instancji i najprawdopodobniej nie zostanie utrzymany. Jednak to ważny znak nowych czasów. Od wyroku sędziego Wojciecha Łączewskiego zaczyna się nowa epoka: pierwszy raz w walkę z legalną opozycją został bezpośrednio zaangażowany wymiar sprawiedliwości. Niektórzy sędziowie, choć powinni stać na straży bezstronności i troszczyć się o sprawiedliwość, stali się narzędziami do gnębienia przeciwników politycznych władzy. Można tylko żałować, że sędzia Łączewski nie urodził się kilka dekad wcześniej – wydaje się, że w PRL jego kariera mogłaby naprawdę rozkwitnąć.
Wydany w majestacie prawa i legalny wyrok może być rażąco niesprawiedliwy. I tak jest w tym przypadku. Pozostaje on w sprzeczności z wcześniejszym wyrokiem innego sądu, potwierdzającego legalność działań CBA. Jest nieproporcjonalnie wysoki, i to nawet przy założeniu, które wydaje się nie do przyjęcia, że Kamiński naruszył prawo. Wreszcie spada na byłego szefa jednej z istotnych służb specjalnych. Jeśli można sądzić, a tak jest w istocie, że wyrok został wydany z powodów politycznych, to oznacza to faktyczny zamach na państwo.
Jeden z komentatorów „Gazety Wyborczej” napisał, że ci, którzy bronią Mariusza Kamińskiego, stanowią front obrony „przestępców”. Prezydent Komorowski ogłosił, że – cytuję – komentatorom wara od sądów. To się nazywa dolewać oliwy do ognia. To wyjątkowo niemądre i prowokacyjne wypowiedzi. Ich jedynym efektem może być zaostrzenie sytuacji. Zamiast napiętnować głupotę nadgorliwego sędziego, atakuje się jego krytyków. Po jednej stronie są władza, wspierające ją media i usłużni przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości, po drugiej opozycja. I jest jeszcze opinia publiczna, która z coraz większym niesmakiem patrzy na wyczyny establishmentu.
Zimna wojna domowa przekształca się w gorącą, kiedy oponenci polityczni miast posługiwać się słowem, odwołują się do przemocy. Kiedy nie krytykują swych przeciwników, ale chcą ich wyeliminować z życia publicznego. Odebrać im prawo głosu, zamknąć usta, wreszcie posłać ich do więzienia. Każda akcja rodzi reakcję, a przemoc opór. Siła spotyka się z antysiłą, a przyjęte powszechnie reguły rozwiązywania sporów zostają zakwestionowane. Kto używa przemocy, ten musi się spodziewać, że spotka się z podobną odpowiedzią. A wtedy decyduje już rzeczywiście naga siła.
Wygrywa ten, kto potrafi zmobilizować do walki większą grupę bardziej zdeterminowanych ludzi. Czy naprawdę tego chcemy? Strach pomyśleć, do czego to musi doprowadzić.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.