Naturalnie, podobnie jak Timmermans czy Verhofstadt darzy on nas instynktowną, komsomolską nienawiścią progresisty do „ciemnego” narodu, tkwiącego w okowach katolickich i patriarchalnych zabobonów. Ale nie stanowi pod tym względem wyjątku, tak ma zdecydowana większość polityków „grupy trzymającej władzę” w zachodnich strukturach i musimy z tym żyć. Problemem nie jest też prorosyjska przeszłość Ruttego, jego dawne zasługi dla Gazpromu, fotki w objęciach putinowskich oficjeli i tak dalej.
To oczywiście fatalna rekomendacja na szefa sojuszu w czasach coraz bardziej nabierającej rozmachu, hybrydowej wojny bloku chińsko-rosyjskiego przeciwko Zachodowi. No, ale powiedzmy, że mamy do czynienia z politykiem „elastycznym” – nie on jeden kiedyś wpełzał Putinowi w kieszeń, a dzisiaj nim straszy i pomawia o sojusz z Putinem „populistów”. I w tym wypadku trzeba powiedzieć, że w jego grupie politycznej mają tak praktycznie wszyscy.