Napakowany kark obwieszony złotem wychodzi z seansu filmu »Pitbull. Nowe porządki« i klnie soczyście: – Jak, k…, tyle przekleństw może być w filmie, po ch…, k…, u Pasikowskiego przynajmniej, k…, jakiś to miało sens”. Usłyszałem tę historię kilka dni temu jako prawdziwą, wolę jednak potraktować ją jako dobrze wymyśloną. A może wśród 700 tys. widzów, którzy obejrzeli już ten film w polskich kinach, znalazł się także taki wrażliwy kark, koneser Pasikowskiego? Komu wierzyć – karkowi czy temu, który o nim opowiadał?
A kiedy wierzyć Patrykowi Vedze? – W tym filmie nie ma ani jednej wymyślonej sceny, a nawet dialogu. Wszystko jest wzięte z życia – mówi reżyser „Pitbulla”. Siedzimy w studiu TV Republika w czwartkowy poranek, dzień wcześniej obejrzałem film i mam mieszane uczucia. Nie mam powodu wątpić w słowa Vegi – w końcu w innych wywiadach na ten sam temat mówił dokładnie to samo.
Tyle że pamięć podpowiada mi, że już to słyszałem – ale jeszcze wcześniej i przy innej okazji. I faktycznie, sięgam po wywiady towarzyszące premierze poprzedniego filmu Vegi. „»Służby specjalne« są oparte na dokumentacji, w zasadzie nie ma w tym filmie chyba wymyślonej sceny. […] najlepiej wychodzi mi konstruowanie fabularnej historii z elementów wyciągniętych bezpośrednio z życia. Film zawiera sceny, w których dialogi są niemalże przeniesione jeden do jednego z życia. Realizm jest ogromną wartością tego filmu” – mówił wówczas reżyser. A teraz? „Rzadko udaje się pokazać rzeczywistość jeden do jednego w filmie czy książce, ale z wykształcenia jestem reporterem i najważniejsza w mojej pracy jest dokumentacja. W »Pitbullu« nie ma ani jednej wymyślonej sceny, a nawet dialogu. Wszystko jest wzięte z życia”. (...)