Z pewnym rozbawieniem przypatruję się, jak różne media, oczywiście należące do właściwego i słusznego, to jest antypisowskiego obozu, dwoją się i troją, byle tylko zbudować wrażenie, że wszyscy rozsądni ludzie myślą jak pracujący w nich dziennikarze i publicyści.
To metoda stara jak świat, szczególnie skuteczna jednak obecnie, w czasach masowej demokracji medialnej. Jak bowiem doskonale wiadomo, samodzielnie myślących ludzi wielu nie ma, masy kierują się tym, co usłyszą i co im się powie, powtarzają jak papugi to, co usłyszały, i to, co przekazali im inni, mądrzejsi. W debacie publicznej mniej chodzi o przekonywanie za pomocą argumentów, a bardziej o zarażenie emocjonalne, o takie wpłynięcie na wyborców, żeby zdobyć ich uczucia. To zaś może zrobić odwołanie się do właściwie dobranego autorytetu. Przeczytałem właśnie wywiad, oczywiście gdzieżby indziej niż w nieocenionej „Gazecie Wyborczej”, z niejakim Jakubem Kornhauserem, którego główną zasługą i podstawowym powodem, dla którego pozwolono mu zabrać głos i dać tyle miejsca, jest to, że ówże jest szwagrem prezydenta Andrzeja Dudy. Wprawdzie Kornhausera juniora przedstawia się jako poetę, ale – wolne żarty – gdyby nie fakt powinowactwa z urzędującą głową państwa, na jego wiersze i wypowiedzi nie zwróciłby uwagi pies z kulawą nogą. Jednak związki rodzinne to za mało, żeby zaistnieć i wystąpić w roli autorytetu, który potem może zostać użyty do kształtowania opinii publicznej. Idę o zakład, że gdyby poeta postanowił prezydenta pochwalić, to chętnych do słuchania wielu by nie było.
Trzeba zatem mówić rzeczy właściwe. I Kornhauser dokładnie takie właściwe rzeczy mówi. Zwierza się choćby, że maszeruje z KOD, i przepowiada, że prezydent stanie przed Trybunałem Stanu. A do tego jeszcze, znowu stara śpiewka, występuje w roli tego, który wie lepiej, bo jest jako szwagier bliżej. Mówi: „Jestem rozczarowany jego prezydenturą. Uważałem, że to jest samodzielny, racjonalnie myślący człowiek. […] Ale z drugiej strony szczerze mu współczuję, bo widzę, jak on się męczy. Mam wrażenie, że został ubrany w buty, w których nie chciał się znaleźć”. I to wszystko opowiada bez żenady, bez poczucia obciachu, bez krótkiego choćby namysłu nad tym, że gdyby Andrzej Duda nie wygrał wyborów, opinie jego szwagra nikogo by nie zainteresowały. A tu zamiast wdzięczności figa.
Przypomnę, że poprzednio w tej roli znawcy prezydenckiej duszy wystąpił promotor jego pracy doktorskiej, prof. Jan Zimmerman. Ten ledwo zwęszył okazję, zaczął biegać do różnych telewizji i gazet i dalejże opowiadać, jak to bardzo zmienił się jego dawny doktorant i jak łamie konstytucję. Tak jak szwagier, tak też promotor okrasił swoje ataki wyrazami współczucia i żalu, że taki sympatyczny był ten Duda, tak się dobrze zapowiadał, ale się zmarnował. Biedak najwyraźniej dostał się w niewłaściwe towarzystwo, zapewne demonicznego prezesa PiS.
Naprawdę nie rozumiem takich ludzi. Czy dla krótkiej sławy, owego zaistnienia w mediach na parę chwil, pogłaskania i poklepania po ramieniu gotowi są na tak wiele? Czy naprawdę wszystko musi być na sprzedaż? Ciekaw jestem, kogo jeszcze uda się namówić na zwierzenia i mądrości. Kolega szwagra? Uczestnik seminarium doktoranckiego? Znajoma żony? Koleżanka z klasy? Chłopak córki? Brr, aż strach pomyśleć. Żeby stać się autorytetem, nie trzeba wiele – jakaś forma związku z prezydentem lub jego rodziną i niechętna opinia. Mądrze czy głupio – nie ma znaczenia, byle przeciw.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.