Dla jednych literatura podróżnicza służy pomocą w ich wojażach (uzupełnia wiedzę, przynosi cenne wskazówki itd.), innym podróże te zastępuje. Zdarza się też spotkać i takich, którzy książki podróżnicze traktują tak jak wszystkie inne i wybierają spośród nich najlepsze, kierując się wprawdzie zainteresowaniem danym regionem świata, ale przede wszystkim nazwiskiem autora. Wojciech Cejrowski mógłby pisać od jutra o Eskimosach i byłby czytany z nie mniejszą ochotą niż do tej pory, gdy głównie penetrował jeśli nie jedną Amerykę, to drugą.
To osobisty stempel autorski sprawia, że „Rio Anaconda” czy „Gringo wśród dzikich plemion” stawiamy w domowych bibliotekach niekoniecznie na jednej półce z przewodnikami. Chociaż, oczywiście, nikt nam tego nie zabroni, tyle że tak się jakoś składa, iż osoba twórcy najlepszego nawet przewodnika pozostaje anonimowa, w przeciwieństwie do Wojciecha Cejrowskiego czy Jacka Pałkiewicza.
Ten ostatni wydał niedawno np. cieszącą się dużym powodzeniem książkę „Dubaj. Prawdziwe oblicze” (Zysk i S-ka). Dla osób wybierających się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, by napaść oczy luksusem zbudowanym za petrodolary, książka ta jest – powiedziałbym – niewskazana. Pokazuje bowiem, co kryje się za nowoczesną fasadą, jak wielki wyzysk panuje w Dubaju i jak wielkie fortuny tamtejszych szejków zasilają terrorystów. Mówiąc wprost: po przeczytaniu książki nie mam najmniejszej ochoty na wycieczkę do Emiratów, natomiast apetyt na kolejne książki Jacka Pałkiewicza wzrósł mi ogromnie. (...)