Według opozycji sytuacja w Polsce z dnia na dzień robi się coraz bardziej dramatyczna, a Polacy, mimo upomnień, pohukiwań, apeli serce rwących lub żałosnych, wezwań głośnych i nieco tylko cichszych wciąż popierają PiS. I to jak! Według ostatniego sondażu TNS, gdyby teraz doszło do wyborów, partia rządząca wygrałaby z gigantyczną przewagą nad opozycją. Nie pomogły zatem donosy do Unii Europejskiej i USA, nie pomogły marsze, niczym uderzenia grochem o ścianę są kolejne jeremiady intelektualistów. Och, gdyby to inne były czasy, gdyby tak z bratnią pomocą mógł ktoś przybyć i krnąbrny, nieoświecony polski ludek moresu nauczyć i wskazać, kogo wybrać należy. Niestety, zdana na samą siebie opozycja coraz to bardziej w czarną rozpacz popada. Powodów jest kilka.
Pierwszy i najważniejszy to jej własna słabość. Hasła i programy opozycji tak szybko się zmieniają, że trudno za nimi nadążyć. Ewa Kopacz jeszcze rok temu chciała zrobić z PO silną partię lewicowo-liberalną, która nie waha się stawić czoła Kościołowi i która wierzy, że dopuszczalność in vitro i zmiana praw dotyczących obyczajów przyniesie jej sukces. Ledwo rok minął, a Grzegorz Schetyna ogłosił, że PO to jednak partia chadecko-prawicowa. I zrobił to ten sam Schetyna, który wcześniej mówił o totalnej opozycji i budował rząd na uchodźctwie – normalne zachowania dla umiarkowanej chadecji! Nie brzmi to poważnie i w szeregach zwolenników PO zmiany te mogą co najwyżej wywoływać zamieszanie. W międzyczasie Nowoczesna, głównie za sprawą swego lidera, straciła początkowy kapitał zaufania – im bardziej groteskowe i kabaretowe są występy Ryszarda Petru i wylansowanych przez niego liderek, tym szybciej spada poparcie dla nowej partii. Jak do tej pory żadna partia opozycyjna nie potrafiła zrobić tego, co pokazał PiS: przygotować całościowego programu zmiany państwa i wytłumaczyć, dlaczego byłby on bardziej korzystny dla ogółu wyborców. Nie ma na razie dobrej odpowiedzi ani na projekt „500+”, ani na inne działania rządu. Zamiast tego, zamiast pokazywać słabe punkty polityki rządowej i proponować lepsze rozwiązania, politycy opozycyjni prześcigają się w histerycznych tyradach – ostatnim przykładem był list prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego – w których pompatyczność sformułowań i górnolotność frazesów zdaje się skrywać obawę o własne interesy.
Słabość opozycji ułatwia rządzenie PiS. Nie dlatego, żeby nie popełniał błędów, ale dlatego, że mimo nich większość uważa, że realizuje swe zapowiedzi, a krzyki opozycji odbiera nie jako wyraz troski o dobro wspólne, lecz widzi w nich egoistyczną obronę własnych przywilejów. Już kilka razy pisałem o tym, ile wątpliwości musi budzić obecna polityka zagraniczna, w której najczęściej wracającym słowem jest „zaskoczenie”. Dlaczego właściwie rząd zdecydował się na zamknięcie małego ruchu granicznego z Rosją? Co to za względy bezpieczeństwa o tym zadecydowały i dlaczego nie dowiedziała się o nich opinia publiczna? Nie wiadomo też, co ma na celu używanie z takim uporem przez Antoniego Macierewicza w stosunku do ofiar katastrofy smoleńskiej określeń zarezerwowanych dla ludzi, którzy świadomie złożyli daninę krwi w walce o ojczyznę. Czy ten upór oznacza, że szef MON ma jakąś tajemną wiedzę, z którą do tej pory nie zapoznali się wyborcy? Wreszcie, trudno nie zauważyć chaosu wynikającego ze sporów kompetencyjnych w obozie władzy – ich najbardziej dziwacznym przykładem jest kwestia, niedokończona zresztą, sporu o obsadę władz TVP. Wszystkie te słabości jednak jeszcze żadnych strat PiS nie przynoszą i, co więcej, przynieść nie muszą. Zbyt świeża jest pamięć fatalnych rządów PO i zbyt słaba jest konkurencyjna dla rządowej oferta programowa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.