W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski przegłosował – od 2035 r. sprzedaż samochodów z silnikami spalinowymi w Europie zostanie zakazana. Trzeba jednak dobrze zrozumieć, że nie wymyślili sobie tego europarlamentarzyści. Oni tylko poparli propozycję Komisji Europejskiej. A KE jest narzędziem do wywierania wpływów i chronienia biznesów największych graczy unijnych. To ciało nafaszerowane lobbystami, których jedynym zadaniem jest zadbać o odpowiednie interesy.
Ktoś miał więc interes w tym, by całą Europę próbować przekierować na nowe tory, de facto odbierając przeciętnym obywatelom – a najbardziej tym najmniej zamożnym, a więc z Europy Środkowo- -Wschodniej – możliwość poruszania się własnymi pojazdami. Bo co się stanie, gdy samochody spalinowe zaczną znikać?
Dla silników spalinowych – mimo wysiłków podejmowanych przecież od 1900 r. w USA – nie ma do dziś alternatywy. Elektryczne pojazdy nadal mają ograniczenia, z którymi nikt się nie uporał. Po pierwsze, niewielki zasięg – tylko bardzo drogie modele mogą pojechać kilkaset kilometrów na jednym ładowaniu. Najczęściej przeciętny zasięg nie przekracza nawet 200 km (a co dopiero zimą, gdyby chciało się mieć jeszcze ogrzewanie i jechać autostradą). Po drugie, czas ładowania – nadal nie udaje się napełnić elektrycznego „baku” w pięć minut, tak jak można to zrobić na stacji benzynowej z tradycyjnym pojazdem. Po trzecie wreszcie, trwałość – baterie tych pojazdów, tak jak każde, tracą swoją pojemność, a wymiana ich jest droga.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.