Mija już 11 lat, od kiedy Polska przeżywała pamiętny „łupkowy boom”, rozpalający wyobraźnię polityków i społeczeństwa. Posiadając szacunkowo największe na kontynencie złoża (nawet 5 bln m sześc.), mieliśmy się stać europejskim Kuwejtem, a w Sejmie zgłaszano już nawet projekty ustaw regulujących to, na co zostaną wydane pieniądze uzyskane z prowadzonego na wielką skalę wydobycia.
Euforia bez pozytywnych efektów
Łupkowa gorączka nie była wcale efektem naszego rodzimego chciejstwa, gdyż koncesje na poszukiwanie złóż wykupywały podmioty z całego świata, na czele z San Leon Energy, za którym stały pieniądze funduszu inwestycyjnego BlackRock oraz George’a Sorosa. Sam zaś pierwotny raport, który przedstawiał Polskę jako dosłownie siedzącą na żyle złota, został przygotowany przez komisję podlegającą amerykańskiemu Departamentowi Energii. Emocje dość szybko ostudziły jednak badania przeprowadzone przez Państwowy Instytut Geologiczny w 2012 r., które wykazały, że prawdopodobne zasoby gazu łupkowego w Polsce wynoszą nie 5 bln m sześc., lecz co najwyżej 1,9 bln m sześc., a potwierdzone – zaledwie 346 mld m sześc. Zagraniczne firmy błyskawicznie się wycofały, a Polakom pozostały jedynie niespełnione marzenia. Próbne odwierty prowadziły odtąd tylko rodzime podmioty w nadziei, że dzięki wytrwałości i postępowi technologicznemu uda się wreszcie osiągnąć przełom.
Zdaniem kierownika Zakładu Geologii Regionalnej w Polskim Instytucie Geologicznym Jarosława Zacharskiego fakt, że do tej pory nie przystąpiono do eksploatacji złóż na dużą skalę, mówi jednak sam za siebie. – W latach 2009–2015 wykonano w naszym kraju 72 otwory nawiercające formacje łupkowe, o łącznym metrażu ok. 230 km, z czego połowę otworów wykonały firmy polskie – mówi Zacharski. – Wykonano przy tym kilkanaście zabiegów tzw. szczelinowania hydraulicznego, które w założeniu mają wspomagać proces wydobycia. Firmy sektora naftowego prowadzące prace poszukiwawcze w tym okresie bardzo rzadko informowały o uzyskiwanych wynikach. W efekcie tych prac dotychczas nie zostało udokumentowane żadne złoże gazu ziemnego lub ropy naftowej na terenie naszego kraju. Tym samym można domniemywać, że podjęte próby uzyskania ciągłych, komercyjnych przypływów węglowodorów nie dały pozytywnych efektów, mimo początkowo obiecujących wyników. Innymi słowy, dotychczasowe próby pozyskiwania gazu łupkowego w Polsce napotykały barierę w postaci nieopłacalności.
Na tę kwestię uwagę zwracali już w 2011 r. Amerykanie, którzy przekonywali, że średni koszt odwiertu jest w Polsce nawet dwu- lub trzykrotnie wyższy niż w USA. Wpływ na to miały m.in. brak odpowiedniej infrastruktury, sieci gazociągów oraz kwestie prawne związane z własnością terenów, na których prowadzone są odwierty. Nasze polskie złoża szybko poszły w odstawkę, a tymczasem w Stanach Zjednoczonych miała miejsce „łupkowa rewolucja”, w wyniku której Amerykanie nie tylko zapewnili sobie dostęp do tanich paliw kopalnych na lata, lecz także zaczęli je eksportować na cały świat. Na dodatek odkryte w USA złoża przyczyniły się do zalania rynku znacznymi ilościami taniego surowca i spadku cen, co jeszcze bardziej pogrążyło kwestię wydobycia łupków w Polsce i Europie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.