Wojna, kryzys migracyjny, pandemia, zerwanie łańcuchów dostaw, niepewność rynków wschodnich, zmieniający się klimat, permanentne susze, inflacja, sukcesja gospodarstw przez następne pokolenia, kwestia emerytur rolniczych, inwestycje w sektorze rolniczym – liczba wyzwań, które czekają polskie rolnictwo, jest potężna i dotąd niespotykana. Szczególnie dotyczy to przedsiębiorstw, które od zawsze były związane z rynkiem białoruskim, rosyjskim czy ukraińskim. Dzisiaj olbrzymia część tych firm musi całkowicie zmienić swój kierunek eksportu. Olbrzymia część gospodarstw również musi szukać innej formy rozwoju. Dlatego przedstawiciele całego sektora rolniczego spotkali się na ogólnopolskiej debacie w Narodowym Instytucie Kultury i Dziedzictwa Wsi, by wspólnymi siłami wskazać główne kierunki rozwoju jednego z kluczowych segmentów polskiej gospodarki.
Ukrainie trzeba pomagać, ale warto też chronić swoich
Chociaż Polska miała być europejskim hubem ukraińskiego zboża i kukurydzy, wiele środowisk zarzuca, że jest zalewana tanim i niesprawdzonym surowcem ze Wschodu, przez co rolnicy muszą sprzedawać swoje płody w niekorzystnych cenach. Jak rzeczywiście wygląda import z Ukrainy, pytał Wiceprezesa Rady Ministrów Henryka Kowalczyka prowadzący debaty dziennikarz ekonomiczny Karol Wasilewski. Premier uspokajał, że ze statystyk wynika, iżdo Polski przywieziono ok. 2,5 mln ton zbóż, a z Polski wyeksportowano prawie 8 mln ton.
– To nie oznacza, oczywiście, że całe ukraińskie zboże wyjechało, bo Polska posiada nadwyżkę produkcji i jest eksporterem zbóż nawet bez Ukrainy. Na pewno część jest przemieszczana tranzytem, a część zostaje. Niestety, w to tańsze zboże ukraińskie zaopatrzyły się również nasze firmy paszowe i pewnie z tego powodu są zadowolone. Mają niższe koszty – mówił premier Kowalczyk. Wyjaśnił, że zboże, które jest deklarowane na granicy, tam też podlega badaniu. I choć w ubiegłym roku, głównie w październiku, pojawiało się pojęcie zboża technicznego, w tej chwili wszystkie rodzaje zbóż podlegają kontroli.
– Ceny w Polsce zależą od cen światowych. Patrząc na nie, powinniśmy patrzeć na ich realną różnicę. Okazuje się, że są stabilne i nie odbiegają od globalnych. Ukrainie trzeba pomagać, ale państwowe instytucje szczegółowo weryfikują jakość zboża przywożonego zza wschodniej granicy. Jednocześnie Polska dba o swój eksport – podkreślił Kowalczyk.
Szczegółowiej do sytuacji na rynku odniósł się Hubert Grzegorczyk, prezes Elewarru. Podkreślił przede wszystkim, że wybuch wojny spowodował dużą nerwowość na rynku, mieliśmy do czynienia z jego spekulacyjnością.
– W okresie od lutego do czerwca ceny drastycznie wzrosły. Na niektórych płodach były to wzrosty nawet powyżej stu euro. Jednak później cena, która była wysoka, ukształtowała się i ustabilizowała w okresie żniw, kiedy to przeciętnie w Polsce za pszenicę płacono od 1400 do 1600 zł, natomiast cena rzepaku oscylowała w granicach od 3000 do 3200 zł. W momencie zakończenia żniw mamy do czynienia ze spadkiem cen światowych, a co za tym idzie, również spadkiem cen na lokalnych rynkach. Jeśli porównamy te ceny od lipca do dzisiaj, to możemy mówić o różnicy ceny rzepaku sięgającej 140 euro za tonę, pszenicy 54 euro za tonę, a kukurydzy 32 euro. My, jako Polska czy jako UE, jesteśmy w feralnym położeniu, jeśli chodzi o ceny światowe, bo nie wyznacza ich wcale UE, ale to, co się dzieje w obrębie Morza Czarnego, czyli co się dzieje na Ukrainie i w Rosji. Jeśli popatrzymy na różnicę, która jest między zbożem europejskim a zbożem rosyjskim i ukraińskim lokalnie, to mówimy o różnicach cenowych sięgających w przypadku rzepaku nawet 40 euro, a w przypadku pszenicy jest to nawet 30 euro – wyjaśnił Grzegorczyk. Podkreślił także, że my jako UE nie jesteśmy w stanie konkurować z tańszym zbożem wypływającym z Ukrainy i Rosji.
– Rosja w tym sezonie uzyskała rekordowe zbiory sięgające ponad 101,5 mln ton, z czego ich konsumpcja wewnętrzna kształtuje się na poziomie 50 mln ton. To zboże głównie jest eksportowane na obszar północnej Afryki i krajów arabskich. UE i Polska dostarczają głównie do zachodniej części Afryki. Wiąże się to z różnymi rodzajami koszty frachtów – mówił Grzegorczyk.
Informacje o zamieszaniu na rynku paszowym docierają także do Mlekovity, którą podczas debaty reprezentowała dyrektor ds. handlu zagranicznego Magdalena Szabłowska. Hodowcy bydła mlecznego wykorzystują niewyobrażalne ilości kukurydzy paszowej.
– Nie mówimy rolnikom, jaką paszę mają kupować. Oni sami doskonale wiedzą, są wyspecjalizowani, żeby kupować paszę najwyższej jakości, najlepszą, która jest dostępna na rynku. Dbają o jej jakość, bo jakość mleka zależy od jakości paszy. My jako spółdzielnia płacimy za poziom tłuszczu, białka, a używanie wysokiej jakości produktów do karmienia decyduje o wyniku finansowym danego dostawcy – powiedziała Szabłowska.
Przedstawiciele branży drobiarskiej alarmują z kolei, że nie tylko zboża, ale również ukraiński drób staje się poważną konkurencją dla rodzimej produkcji. Dariusz Goszczyński, prezes Krajowej Rady Drobiarstwa, alarmował o ogromnych ilościach drobiu wysłanych przez ukraiński koncern, zarejestrowany na Cyprze, który powoduje istotne zakłócenia na rynku UE i spadek rentowności produkcji.
– Tylko od czerwca ubiegłego roku wprowadził 140 tys. ton mięsa. Nie musi spełniać wymagań europejskich, więc może obniżać koszty. Naszym generalnym postulatem jest, by nie przedłużać tego zawieszenia, skoro eksportuje na rynki europejskie, to powinien spełniać wymagania – mówił Goszczyński.
Wicepremier Kowalczyk odniósł się do tego zarzutu. Zapewnił, że na ten temat toczy się już dyskusja na forum Komisji Europejskiej.
– Derogacja na niektóre produkty została wprowadzona, by pomagać Ukrainie. To ogromny geopolityczny problem. Trzeba zrobić analizy i zobaczyć, na ile można tym sterować, bo zamykanie granic nie jest możliwe ze względu na ustalenia z Komisją Europejską – powiedział wicepremier i zapewnił, że szuka sojuszników, zanim rozpocznie się debata na forum unijnym, by ten problem rozwiązać.
Sytuację, w kontekście konsumenta końcowego, podsumował Andrzej Gantner, Dyrektor Generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców, który w swojej wypowiedzi podkreślił potęgę wyzwania, przed którym stoimy, ponieważ Ukraina to olbrzymi producent żywności.
– O takich zasobach rolniczych, jakie ma Ukraina, to możemy tylko pomarzyć. Takiej ilości siły roboczej – tańszej niż nasza, również jakość ziem jest nieporównywalna. Jedna trzecia czarnoziemów na świecie, dobry klimat, możliwości tańszej produkcji są potężne – podkreślił. Dodał, że właśniedlatego powinniśmy dołożyć wszelkich starań, by nie było wątpliwości, co „wchodzi” do naszego kraju, wszelkie nieprawidłowości jakościowe w żywności idą na nasze konto.
– Wojna się kiedyś skończy, UE powinna się poważnie zastanowić, by ułożyć stosunki z Ukrainą, ale tak, by nie zabijać konkurencji w UE – podsumował.
Wicepremier Kowalczyk dodał, że jakość przywożonej żywności jest permanentnie badana i spełnia ona wymagania unijne. To produkcja na Ukrainie odbiega od naszych wyśrubowanych norm.
– Sprawa zboża technicznego była incydentem, sprawa została zgłoszona do prokuratury. Niesprawdzalna dla systemów jakości jest natomiast kwestia produkcji w systemach jakości innych niż europejskie – bez poszanowania zasad ochrony środowiska i dobrostanu zwierząt. Skoro kryteria europejskie obowiązują polskich rolników, to należy oczekiwać, że będą one takie same w odniesieniu od produktów z Ukrainy – dodał szef resortu rolnictwa.
Polska coraz bardziej eksportowa
Prelegenci rozmawiali także o eksporcie i roli promocji polskiej żywności na świecie. Wśród rozmówców był niekwestionowany lider podboju rynków zagranicznych. Produkty Mlekovity można znaleźć w 167 krajach świata, a aż 40 proc. produkcji trafia na eksport. Ponieważ przecierają szlaki dla innych polskich podmiotów, Magdalenę Szabłowską zapytano, jak zdobywa się tak różne rynki – od wymagających zachodnich poprzez Azję aż po egzotykę afrykańską czy nietypowy Dubaj.
– Jesteśmy na wszystkich kontynentach, bo wpychamy się wszędzie, gdzie płacą najwyższe ceny – powiedziała Szabłowska, za co otrzymała oklaski zarówno z sali, jak i od innych prelegentów. Wyjaśniła, że to, oczywiście, nie dzieje się z dnia na dzień, a jest efektem ciężkiej pracy, za którą stoją nie tylko najlepsze produkty, ale i jakość produkcji.
Tym, którym brakuje siły przebicia, pomocne mogą okazać się działania rządu: praca konsulatów, ambasad czy targi handlowe, bo choć rząd kontraktów nie podpisuje, pełni cenną rolę udrażniającą dotarcie do nowych rynków.
Przedstawiciel Elewarru Hubert Grzegorczyk pochwalił się pierwszą wyeksportowaną partią zbóż do Wybrzeża Kości Słoniowej.
– Chcemy być udziałowcem czynnym w eksporcie. Zapotrzebowanie na zboże w Afryce jest ogromne – podkreślił Grzegorczyk i dodał, że choć nie jest to łatwe, jest wsparcie ministerstwa.
Również Andrzej Gantner nie wyobraża sobie polskiej gospodarki żywnościowej bez eksportu.
– Eksportujemy do UE, bo jest bliżej i dają nam dobre ceny. Rynki krajów trzecich są dobrym wyjściem, bo rynek UE nie jest z gumy, a mamy dużą konkurencję – mówił Gantner, zaznaczając, że dywersyfikacja eksportu jest niezbędna. – Nikt nigdy nie wkłada wszystkich jajek do jednego koszyka, bo może się to skończyć katastrofą.
Pieniądze z KPO odmienią polską wieś
Jak zapewnił wicepremier, dyskusja o KPO jest teoretyczna, bo plan jest już realizowany przez Ministerstwo Rolnictwa.
– Krajowy Plan Odbudowy będziemy realizować, mamy znaczące środki finansowe, głównie przeznaczone na przetwórstwo i na innowacje, technologie naukowe i na rolnictwo cyfrowe, które też jest ważne, bo pozwala na zaoszczędzenie wydatków – mówił Kowalczyk i nie ukrywał, że w resorcie mocno zwracają uwagę na koszty energii i dążą do rozwiązań, które pozwolą je obniżać, m.in. w przetwórstwie. Chodzi głównie o inwestycje w OZE.
Bez wątpienia, fundusze unijne odmieniły gospodarstwa także hodowców Mlekovity.
– Ubolewam, że jako Mlekovita nie możemy korzystać bezpośrednio z dofinansowań unijnych (ze względu na wielkość firmy – przyp. redakcja), ale nasi dostawcy jak najbardziej. Powiększają gospodarstwa, wprowadzają innowacje. Polscy hodowcy przeszli drogę do najbardziej nowoczesnych na świecie. Także Mlekovita marzy o samowystarczalności energetycznej i choć permanentnie inwestujemy, to w tej chwili mamy własną energię na poziomie 16 proc., a to wciąż za mało, potrzeby są dużo większe – mówiła dyrektor Szabłowska.
KPO jest istotny także w przypadku rynku drobiu, bo, jak zaznacza Dariusz Goszczyński, uwzględnia tę branżę i daje szanse nie tyle na zwiększanie potencjału produkcyjnego, co szukanie poprawy efektywności energetycznej czy zredukowanie śladu węglowego, który staje się elementem walki konkurencyjnej.
Andrzej Gantner też nie ma wątpliwości, że albo dokonamy skoku energetycznego w kierunku zielonej energii, a to będzie kosztowało mnóstwo pieniędzy zarówno w rolnictwie, jak i w przetwórstwie, albo nie spełnimy wymagań unijnych i będzie to widać w całym łańcuchu dostaw żywności.
Na wsparcie z KPO liczą także zbożowcy.
– Duża część elewatorów, które znajdują się w Polsce, to obiekty, które zostały wybudowane w latach 70. Chcemy te środki w ramach KPO spożytkować, by obniżyć koszty energii, gazu – mówił Hubert Grzegorczyk.
Polska jest bezpieczna żywnościowo
Drugi panel debaty dotyczył bezpieczeństwa żywnościowego Polski w świetle rosyjskiej agresji na Ukrainę. Prelegentami byli: Lech Kołakowski, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Waldemar Humięcki, Dyrektor Generalny Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, i Jerzy Wierzbicki, prezes Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego.
Rozmówcy próbowali nie tylko zastanowić się, czy Polska jest odpowiednio zabezpieczona żywnościowo, ale też jak skutecznie budować odporność sektora rolno-spożywczego, czym jest odbudowa zasobów przyrodniczych i jak powinniśmy stawiać na ekożywność.
Lech Kołakowski nie miał wątpliwości, że Polska jest zabezpieczona żywnościowo, a swoją wypowiedź rozpoczął od pozdrowienia rolników i mieszkańców polskiej wsi, bo owo bezpieczeństwo – jak sam zaznaczył – zawdzięczamy ich wytężonej pracy.
– Bezpieczeństwo żywnościowe, jakie dzisiaj mamy, jest spuścizną wielu dekad pracy polskich rolników, instytucji, ośrodków naukowych, stacji badawczych, ale też innych jednostek podległych resortowi rolnictwa. Chcę podkreślić ponad 20 lat pracy ARiMR-u, rangę działań Inspekcji Weterynaryjnej, KRUS-u, KOWR-u czy Ośrodków Doradztwa Rolniczego. Mamy też wielki potencjał naukowy. Wszystko zaczyna się od genetyki, od nasion, od kwalifikowanego materiału siewnego, to jest podstawa: agrotechnika, siew, pielęgnacja, nawożenie, zbiór. To jest naszą polską siłą. Ale kwintesencją rolnictwa jest chów zwierząt. I tu chcę powiedzieć, że jesteśmy europejską potęgą. Produkujemy ponad 4,5 mln ton drobiu, ponad połowa kierowana jest na eksport, zarówno na rynki europejskie, jak i inne szerokości geograficzne. Naszą silną stroną jest chów bydła, w szczególności bydła mlecznego. Tutaj też chcę wyrazić podziękowanie hodowcom bydła za ich trud. Dzisiaj ważną rolą jest również hodowla bydła mięsnego. Musimy też powiedzieć o chowie trzody chlewnej i o zagrożeniach, jakie mamy, z jakimi borykamy się, związanymi z ASF. Ale chcę państwa zapewnić, że działania podjęte przez resort rolnictwa, jednostki podległe pod resort rolnictwa, szczególnie Inspekcje Weterynaryjne, odnoszą bardzo pozytywny skutek – zapewnił Kołakowski.
Podkreślił, że w 2021 roku odnotowaliśmy w inspekcjach inwentarskich trzody 24 przypadki ASF, a w ubiegłym roku (2022), dzięki pracom związanym z bioasekuracją, zanotowaliśmy jedynie 14 przypadków ASF w obiektach inwentarskich.
– Jednak ta ustawiczna praca przynosi skutki, ale musimy pracować nad odbudową trzody chlewnej. W ubiegłym roku został powołany zespół do spraw odbudowy trzody chlewnej. Myślę, że na przełomie 1. i 2. kwartału będzie zwieńczenie prac tego zespołu, będzie dedykowana pomoc polskiego państwa, aby odbudować chów trzody chlewnej, a także rangę tej trzody na rynku żywnościowym. Jesteśmy po Niemczech i Francji trzecią potęgą w rolnictwie, ale musimy widzieć szanse i zagrożenia. Z przykrością chcę powiedzieć, że niektóre projekty Parlamentu Europejskiego nie dają nam szans, dają nam zagrożenia, m.in. Zielony Ład – powiedziałwiceminister.
Podkreślił, że mamy zapewnione bezpieczeństwo żywnościowe zarówno ilościowe, jak i jakościowe.
Zwiększenie znaczenia bezpieczeństwa żywnościowego dostrzegli także pozostali prelegenci: Jerzy Wierzbicki i Waldemar Humięcki.
– Bezpieczeństwo żywnościowe było pustym sloganem do czasu koronawirusa, a jeszcze bardziej zaczyna być doceniane w związku z agresją na Ukrainę. Do czasu zerwania łańcuchów dostaw, do momentu, kiedy były perturbacje z dostępnością zamówień produktów na rynku europejskim, do tego czasu polityka unijna zakładała, że bezpieczeństwo żywnościowe jest i będzie zawsze. Natomiast w tamtym momencie zauważono, że takie kraje jak Singapur, całkowicie uzależnione od importu żywności, nagle zaczynają mieć problemy z zapewnieniem jedzenia – zauważył Jerzy Wierzbicki, prezes Polskiego Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego.
Dyrektor Generalny KOWR-u Waldemar Humięcki dodał, że zarówno agresja Rosji na Ukrainę, jak i pandemia, obnażyły przyjętą politykę UE.
– Unijnym urzędnikom na wyższych stanowiskach nie robiło różnicy, skąd pochodzi żywność, skoro łańcuchy dostaw funkcjonowały. Pamiętajcie, że nasze rolnictwo europejskie jest bardzo mocno przeregulowane, ale dzięki temu jest bezpieczne, wystandaryzowane, spełnia wszystkie normy, jest zdrowe. Można sprowadzać wołowinę czy płody rolne z innych krajów, np. Ameryki Południowej, ale tam przecież występuje niemal praca niewolnicza, nie ma norm, jeśli chodzi o stosowanie pestycydów, środków ochrony roślin czy nawozów – powiedział Humięcki.
Przyszłość polskiego rolnictwa
O tym, co przyniesie przyszłość dla rolnictwa w kontekście wdrożenia Planu Strategicznego Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027, na ostatnim panelu debaty rozmawiali: Ryszard Bartosik, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Joanna Gierulska, zastępca prezesa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Jacek Zarzecki, prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego, i prof. Mariusz Matyka, zastępca dyrektora ds. naukowych Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa Państwowego Instytutu Badawczego.
To od Wspólnej Polityki Rolnej, a dokładnie od tego, jak skutecznie wdrożymy korzystne dla nas założenia unijnego planu, zależeć będzie konkurencyjność, a nawet przyszłość polskiego rolnictwa. Ponieważ pod pojęciem WPR kryje się tak wiele zagadnień i tak wiele niepewności oraz tak potężne pieniądze, ostatnia część debaty poświęcona została wyjaśnieniu najważniejszych kwestii nowego planu strategicznego.
– Krajowy Plan Strategiczny to ważny dokument, wynegocjowany w wielkich trudach, przy wielkim wysiłku rzeszy ludzi, który został przyjęty w sierpniu ubiegłego roku. Negocjacje z UE trwały długo i rozpoczęły się dla nas zbyt późno. Dzisiaj śpieszymy się z wdrożeniem odpowiednich dokumentów, chcę podkreślić, że wina nie leży po naszej stronie. Mieliśmy blisko 4 tysiące uwag, mnóstwo konsultacji, rozmów pracowników ministerstwa rolnictwa, zaczynając od tych największych organizacji rolniczych, producenckich, a kończąc na indywidualnych rolnikach. Te negocjacje odbywały się w trakcie pandemii, wirtualnie, co jeszcze nam utrudniało całość przebiegu tego procesu. Jednak się udało. Plan został skonsultowany, przyjęty przez Komisję Europejską – powiedział Ryszard Bartosik, Sekretarz Stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, i podziękował zaangażowanym w jego tworzenie.
Wyjaśnił, że głównym założeniem było, aby plan jak najbardziej był dostosowany do możliwości, warunków polskiego rolnictwa.
– Myślę, że nam się to udało. Niestety, nie można spełnić wszystkich postulatów. Nie można dopasować tego planu do wyłącznie naszych, polskich oczekiwań – powiedział Bartosik i zaznaczył, że musieli manewrować wokół „zielonej polityki” tak, aby polski rolnik jak najszerzej skorzystał z nowych rozwiązań.
– Rzeczywiście, będzie tak, że większość rolników uzyska średnią unijną – zapewnił, ale ostrzegł, że będzie się trzeba nieco zaangażować i dopasować do ekoschematów, ale poinformował też, że jest to dokument niezamknięty, więc można wprowadzać zmiany.
Joanna Gierulska nie ukrywała, że nowy rok 2023 będzie dużym wyzwaniem ze względu na wdrożenie nowego systemu informatycznego. Od teraz rolnicy będą składać wnioski wyłącznie w formie elektronicznej.
Jacek Zarzecki podkreślił, że WPR to najważniejszy dokument, który przez najbliższe 20 lat będzie kształtował, w którą stronę będzie rozwijać się polskie rolnictwo.
– 1,7 mld euro na działania związane z dobrostanem zwierząt to są największe środki w historii UE, które przyznano polskiej wsi, i to największy sukces tego dokumentu oraz całego rządu – mówił Zarzecki, jednocześnie ostrzegał rolników, by wydatkować te rekompensaty mądrze, bo choć do tej pory rolnik mógł otrzymać 325 zł, a od 15 marca będzie to ponad 700 zł, to z tyłu głowy trzeba mieć świadomość, że wymagania unijne, które będzie trzeba spełnić, będą w przyszłości rosły.