To jeszcze nie koniec
  • Agnieszka NiewińskaAutor:Agnieszka Niewińska

To jeszcze nie koniec

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ze Sławomirem Jastrzębowskim, redaktorem naczelnym „Super Expressu” rozmawia Agnieszka Niewińska

AGNIESZKA NIEWIŃSKA: Drakoński wyrok ciąży nad „Super Expressem”. Przeprosiny publikowane na pierwszej stronie wydania papierowego przez 30 dni, na stronie internetowej i 150 tys. zł odszkodowania dla Moniki Głodek, dziś Janowskiej, za publikacje z 2013 r. o tzw. aferze futrzanej. Warto było pisać o pani Janowskiej? „SE” napiętnował jakąś zupełnie zwykłą Kowalską, prywatną osobę. Ta pani nawet nie była znana z tego, że była znana. Polska dowiedziała się o jej istnieniu dopiero po tych publikacjach.

SŁAWOMIR JASTRZĘBOWSKI: Co to w ogóle za pytanie: Czy warto było pisać o pani Janowskiej? Naszym, dziennikarzy, obowiązkiem jest informowanie opinii publicznej o ważnych sprawach. Od tego jesteśmy. To jest nasza społeczna rola. Jeżeli amerykańska policja publikuje w Internecie zdjęcia znanej celebrytki i żony byłego polskiego ministra, kiedyś bardzo ważnego, wpływowego i bogatego polityka, z adnotacją, że zostały one złapane w sklepie na Florydzie na kradzieży rzeczy znacznej wartości, to oczywiście naszym obowiązkiem jest przekazać szczegóły tej bulwersującej sprawy. Chyba każdy przyzna, że podejrzana o kradzież w amerykańskim sklepie żona polskiego polityka to rzecz niezwykle bulwersująca, potwornie wpływająca na wizerunek Polaków. I my o tym informowaliśmy, bo taka jest nasza społeczna rola. 

Ja bym się jednak upierała, że to polskie media, pisząc o „aferze futrzanej”, zrobiły z pani Janowskiej celebrytkę, ale zostawmy to. Monika Janowska i Janina Drzewiecka, żona byłego ministra Mirosława Drzewieckiego, twierdzą, że w sklepie w USA zaszła straszna pomyłka, bo one niczego nie kradły.

Straszna pomyłka, która rodziła wiele pytań. Najprościej byłoby, gdyby same zainteresowane w rozmowie z nami zaraz po zatrzymaniu opowiedziały o tej strasznej pomyłce, której ofiarami padły, ale te panie unikały rozmowy z moimi dziennikarzami jak ognia. Mimo wielokrotnych prób. Nie wydały też wtedy żadnego oświadczenia, w którym szczegółowo odniosłyby się do aresztowania przez amerykańską policję. To ich prawo, ale z psychologicznego punktu widzenia to niezwykle ciekawe, dlaczego od razu nie chciały przeciąć całej sprawy. Przecież jeżeli byłbym niewinny, a ktoś posądziłby mnie o kradzież w sklepie, to natychmiast wystąpiłbym publicznie i wyjaśnił wszystkie detale, odpowiedziałbym na wszystkie pytania. Gdyby te panie zrobiły to zaraz po opuszczeniu aresztu i w swoich wyjaśnieniach były wiarygodne, to pewnie nie byłoby żadnej afery. Jednak tego nie zrobiły. (...)

Cały artykuł dostępny jest w 37/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także