Kiedy 7 października zeszłego roku (2015 - red.) pisarka Olga Tokarczuk podzieliła się z narodem odkryciem, że "robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów", a organizatorzy przyznawanej akurat Literackiej Nagrody "Angelus" nie dość, że nie nagrodzili autorki "Ksiąg Jakubowych", ale nawet darowali sobie wyrazy solidarności z nią - "elegancka publiczność" oburzyła się. Uznano to za niemal święty obowiązek środowiska, stanąć w jednym szeregu z "naszą" Olgą, która przy okazji wytknęła narodowi polskiemu, że ma do przezwyciężenia własną historię, podobnie jak Niemcy, z tym, że nasi zachodni sąsiedzi - utrzymuje autorka "Ksiąg Jakubowych" – ze swoimi dziejami uporali się, a my – jak dotąd – nie.
Pisarkę – załamywali ręce autorzy "Gazety Wyborczej" – dotknęła niespotykana ponoć fala hejtu, bez mała lincz, a na pewno kampania nienawiści. Nikt się nie zająknął, że po pierwsze – kto mieczem wojuje, od miecza ginie, a po drugie – gdy Olga Tokarczuk wraz z czeredą salonowych piesków ujadała wściekle na Jarosława Kaczyńskiego, zarzucając mu "niegodną retorykę", kiedy ten powiedział, co myśli o imigrantach, wszystko było w jak najlepszym porządku (...) Jeśli chodzi o pisarskie umiejętności Olgi Tokarczuk, to zdecydowanie najlepiej wychodzi jej mizdrzenie się
Cały tekst można przeczytać poniżej: