W czwartek Olga Tokarczuk otrzymała nagrodę Nobla w dziedzinie literatury. Razem z Polką uhonorowano Austriaka, Petera Handke. Nagroda wynosi 9 mln koron szwedzkich, czyli ok. 3,5 mln zł. W uzasadnieniu przyznania Nobla Oldze Tokarczuk napisano, że otrzymuje go za "wyobraźnię narracyjną, która z encyklopedyczną pasją prezentuje przekraczanie granic jako formę życia".
Szybko sprawa przyznania pisarce nagrody stała się obiektem sporu politycznego. Tokarczuk znana jest z zaangażowania w obronę "wolnych sądów". Jest także zwolenniczką przyjmowania uchodźców. Wicepremier Jacek Sasin ocenił, że wielu celebrytów i artystów uznało, że ich misją jest wypowiadanie się na temat polityki. – Często robią to w sposób, który trudno zaakceptować, jak na przykład nazywanie wyborców PiS potomkami chłopów folwarcznych – stwierdził. Sasin ocenił, że "niedobrze jest, gdy wiele osób, które mają wielkie talenty aktorskie czy literackie, postanawia jednocześnie pokazać, że mają mniejsze talenty, jeśli chodzi o ocenę sytuacji politycznej czy społecznej w Polsce".
Co na to Olga Tokarczuk? – Żyjemy w takim świecie, w którym trudno jest być tylko pisarką, jest się w oku cyklonu politycznego. Nie uważam się za pisarkę polityczną, ale jestem obywatelką. Polityka nie jest domeną polityków, tylko ludzi, którzy żyją w systemach politycznych i ponoszą konsekwencje wyborów politycznych – stwierdziła noblistka podczas konferencji prasowej. I dodała: – Jako obywatelka martwię się o sytuację w kraju. W niedzielę mamy ważne wybory, od nich będzie zależeć, w jakim miejscu znajdzie się mój kraj, czy będzie to kraj należący do Europy, czy będzie to kraj, który się oddziela od demokratycznej Europy i idzie w nieokreślonym kierunku.
Czytaj też:
Nobel dla Olgi Tokarczuk. Zaskakujący ruch prezydenta WrocławiaCzytaj też:
Masłoń: Tokarczuk stała się elementem barykady, jaka istnieje w naszym życiu kulturalnym