Koncern LPP to właściciel takich marek jak Reserved, Cropp, Sinsay i House, który szczycił się akcją mającą na celu wsparcie najbardziej dotkniętych koronawirusem regionów Chin. Pomoc miała polegać na dostarczeniu coraz bardziej deficytowych masek ochronnych. – Docierają do nas alarmujące doniesienia, że przedmiotem pierwszej potrzeby są obecnie maseczki wykupywane masowo przez mieszkańców. Dlatego podjęliśmy decyzję o zorganizowaniu akcji polegającej na dostarczeniu do Chin miliona ochronnych masek – mówił wówczas prezes zarządu LPP Marek Piechocki. Podano wówczas numer telefonu pod który miały zgłaszać się firmy chcące sprzedać maski.
O kulisach akcji wyglądacej na pierwszy rzut oka na szlachetną pisze najnowszy "Newsweek". Według ustaleń tygodnika, większość masek, trafiła do fabryk szyjących ubrania dla LPP, żeby utrzymać ciągłość produkcji. Gazeta zauważa, że mieszkańcy chińskich prowincji, w tym pracownicy fabryk LPP, mogli przemieszczać się tylko w maseczkach, a więc dostarczając maski do tych regionów koncern dbał o własny interes - zapewnił swoim pracownikom możliwość przyjścia do pracy.
Zdaniem dziennikarzy, tak ogromny eksport z naszego kraju ogołocił polski rynek z masek, zachwiał dostawami do polskich szpitali, zerwaniem przez hurtownie umów ze szpitalami i podniesieniem im cen.
Do doniesień "Newsweeka" w mocnych słowach odniósł się na Twitterze prawnik Marcin Wątrobiński. "Jeżeli to prawda - to brak słów na takie sku***syństwo. Jeżeli nie, to LPP powinien puścić z torbami RASP" – podkreślił.
"Czy ta firma płaci podatki w Polsce czy też może przeniosła się na Cypr? A jesli tak to czy państwo będzie ją wspierać z pakietu?" – zapytał z kolej dziennikarz "Do Rzeczy" Wojciech Wybranowski.
Czytaj też:
Co sugeruje Rosati? Szokujący wpisCzytaj też:
"Nie dojrzał do sprawowania władzy w okresie próby". Budka: Kaczyński okazuje się być cynicznym graczem