Prof. Kik: Taka decyzja to samobójstwo. Sprawiłaby, że PiS przestałoby istnieć

Prof. Kik: Taka decyzja to samobójstwo. Sprawiłaby, że PiS przestałoby istnieć

Dodano: 
Prof. Kazimierz Kik
Prof. Kazimierz Kik Źródło: PAP / Michał Walczak
Obecna opozycja, gdyby przejęła władzę, nie poradziłaby sobie z kryzysem. A nawet, gdyby poradziła sobie w skali makro, to nie poradziłaby sobie z nastrojami społecznymi. Prawo i Sprawiedliwość mogłoby punktować. Dlatego nie sądzę, by partia rządząca mając w perspektywie nawet groźbę utraty władzy zdecydowała się na krok samobójczy, jakim byłoby wprowadzenie stanu wyjątkowego, a nie klęski żywiołowej – mówi portalowi DoRzeczy.pl prof. Kazimierz Kik, politolog.

Pojawiły się doniesienia, że Jarosław Kaczyński chciałby wprowadzenia nie stanu klęski żywiołowej, ale stanu wyjątkowego w Polsce i miękkiej dyktatury. Czy to, o czym pisze „Gazeta Wyborcza” to realny scenariusz?

Prof. Kazimierz Kik: Nie bardzo wierzę w taki scenariusz. Plotki takie się pojawiają, jednak są bardzo mało prawdopodobne.

Dlaczego?

Dlatego, że PiS znalazłoby się w bardzo trudnej, wręcz tragicznej sytuacji.

Jak to trudnej – mogłoby przecież utrzymać władzę przez dłuższy czas, przekładać wybory…

Ale to nie byłby czas nieograniczony. Oczywiście Prawo i Sprawiedliwość mogłoby wprowadzić stan wyjątkowy na 90 dni, rządzić w tym czasie dekretami, przedłużyć ten stan o dni 60 za zgodą Sejmu. Ale potem, już po zakończeniu pandemii – a ona w końcu kiedyś się skończy – musiałoby przeprowadzić wybory. A te wybory byłyby katastrofą. I skutkowałyby nie porażką, ale końcem PiS-u w ogóle. A więc za przedłużenie o ileś miesięcy swoich rządów, partia rządząca zapłaciłaby własnym istnieniem.

No tak, ale część przeciwników PiS powie, że partia rządząca wcale nie musi oddawać władzy – bo może złamać procedury i robić właśnie miękką dyktaturę?

Nie może, ponieważ jesteśmy w Unii Europejskiej, a procedury tu obowiązują. Nikt na coś takiego PiS-owi nie pozwoli. Chyba, że…

Chyba, że co?

Chyba, że Kaczyński zawrze separatystyczny sojusz z Orbanem i wyjdą z Unii. Rzecz w tym, że na coś takiego może sobie pozwolić przywódca Węgier, w żadnym razie nie Kaczyński.

Dlaczego?

Orban ma na Węgrzech większość konstytucyjną i konstytucję udało mu się zmienić, Kaczyńskiego przewaga wisi w Sejmie na włosku. Poza tym – Orban ma w polityce międzynarodowej pole manewru, może lawirować między Unią a Rosją. Kaczyński tego pola manewru nie ma. Więc wprowadzenie stanu wyjątkowego doprowadziłoby do spadku poparcia i docelowo końca PiS. Oczywiście, że parcie PiS do wyborów teraz jest uzasadnione – bo w interesie tej partii są albo wybory teraz, albo już za dwa lata, w interesie opozycji są wybory za pół roku, gdy państwo będzie się zmagać z kryzysem ekonomicznym. To może być pokusą do wprowadzenia stanu wyjątkowego, jeśli głosowanie w Sejmie w sprawie wyborów korespondencyjnych zostanie przegrane.

Czyli jednak stan wyjątkowy?

Mimo wszystko to mało prawdopodobne. Bo nawet gdyby PiS straciło władzę i w kryzysie przejęła ją opozycja, to PiS mogłoby mówić – my rządziliśmy, dawaliśmy 500 Plus, a liberałowie sobie nie radzą. Obecna opozycja, gdyby przejęła władzę, nie poradziłaby sobie z kryzysem. A nawet gdyby poradziła sobie w skali makro, to nie poradziłaby sobie z nastrojami społecznymi. Prawo i Sprawiedliwość mogłoby punktować. Dlatego nie sądzę, by partia rządząca mając w perspektywie nawet groźbę utraty władzy zdecydowała się na krok samobójczy, jakim byłoby wprowadzenie stanu wyjątkowego, nie klęski żywiołowej.

Czytaj też:
Ekspert: Duda w sierpniu też wygra, determinacja Kaczyńskiego do majowych wyborów osłabnie

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także