Zanim usłyszałem o sobie jako szpiegu Kremla w 2020 r. pewna poważna osoba mniej więcej 5 lat temu powiedziała mi, że Antoni Macierewicz to ruska agentura. Osoba jest amerykańska, zna polski, zajmuje się często polską profesjonalnie i prywatnie, nawet długo pomieszkiwała na Wisłą. Parsknąłem śmiechem, bo nie mogłem sobie wyobrazić nikogo mniej pasującego do takiego profilu: myślą, mową, czy uczynkiem. Ale moja rozmówczyni nie żartowała. Potem usłyszałem tę samą narrację u solidarnościowych emigrantów, ostrych antykomunistów, a szczególnie jednej znajomej z Niemiec, osoby myślącej. Skąd my to znamy?
Naturalnie chodzi o dezinformację. Jedną z jej ulubionych broni w arsenale kłamstwa jest Rufmord, czyli character assassination, a więc zniesławianie. Jest to starożytna broń, którą do perfekcji doprowadził Komintern. I przejęli ją naturalnie nadwiślańscy komuniści.
Dam jeden przykład: Narodowe Siły Zbrojne.Organizację tę komunistyczna propaganda oskarżała o bycie „polskimi nazistami”, „zdrajcami”, „kolaborantami”. Takie bzdury wbijano przez 50 lat w powszechną świadomość z wielkim sukcesem. Celem było totalne zohydzenie najtwardszej opcji antykomunistycznej w Polsce. Ale drugim celem równorzędnym było ukrycie przez komunistów swoich własnych przestępstw. To przecież oni byli polskimi komunistami, zdrajcami i kolaborantami. Im głośniej czerwoni krzyczeli o rzekomej podłości endecji tym bardziej ukrywali swoją własną ohydę na zlecenie Kremla. To było dopiero mistrzostwo świata.
Ale, zaraz, Rufmord to za mało. Nie wystarczy. Aby prowokacja (jeszcze jedna metoda z kominternowskiego arsenału) ziarno musi paść na podatną glebę. A taka jak najbardziej w Polsce istnieje z powodów historycznych: Rusofobia. Zabory, powstania, zsyłki, Sybir, Katyń, zniewolenie Polaków tubylczą komuną na pół wieku to powody dlaczego w kraju szerzy się odruchowa niechęć do post-Sowdepii oraz jej agentury. Jest to powszechne nie tylko wśród polityków, ale wśród dużej grupy Polaków, i nie tylko wyborców prawicy, a po prostu przeciętnych ludzi.
Ponadto jest również powszechne wśród wielu Polaków (i nie tylko) nie ufać elitom i wierzyć, że dzieje toczą się według jakiegoś ukartowanego i tajemniczego scenariusza, na który my, szaraczkowie, nie mamy żadnego wpływu. Polacy i inni post-niewolnicy komuny mają to zaszczepione w krwi bowiem przez 50 lat doświadczali dokładnie i bezpośrednio rządów przez spisek. Władzę sprawowało tajemnicze politbiuro, które spotykało się w tajemnicy, decydowało za plecami ludzi normalnych, słuchało poleceń z Kremla, a dopiero po jakimś czasie wydawało odpowiednio kłamliwe komunikaty co do swoich decyzji. Bum! Podwyżki jak grom z jasnego nieba. Bum! Budujemy Hutę Katowice nie wiadomo dlaczego. Bum! Wysyłamy Sowietom cokolwiek. Dlaczego? No właśnie. Nikt nie wiedział. Oprócz tego tajemniczego Politbiura.
Jeśli tak świat wygląda, to jesteśmy podejrzliwi z natury. Nie tylko Polacy. Amerykanie – którzy dzięki Bogu komuny nie uświadczyli – też nie ufają rządzącym elitom. Na przykład prawie połowa obywateli uważa, że rząd ukrywa ilu ludzi zmarło na koronawirusa. Wielka liczba podejrzewa, że władze mają szczepionkę na plagę, ale nie chcą jej ludziom dawać. I jeszcze więcej osób twierdzi, że tajemne centrum dyspozycyjne (chińskie, oligarchiczne, miliarderskie, czy jakiekolwiek) wypuściło wirusa specjalnie w imię antynatalizmu: aby zredukować populację świata poprzez zabicie krocia szaraczków.
Takie myślenie spiskowe jest niestety powszechne wszędzie. I o tym lewaccy zwolennicy „ruskich onuc” doskonale wiedzą nad Wisłą. Sukces propagandy polega bowiem na eksploatacji zastanych, istniejących wzorców myślowych (pre-existing thought patterns). Sztuczka polega na tym aby wzbudzić nienawiść za pomocą antykomunizmu do antykomunistów. To się nazywa inwersja paradygmatu (paradigm inversion). Jednym słowem nazwanie Antoniego, mnie, czy Państwa „ruskimi onucami”. I wystarczy. Gniew każdego porządnego Polaka czy Polki w stosunku do takich zdrajców jest zagwarantowany. Wystarczy tylko odpowiednio zmanipulować i prowokować słowem. Działa to na lud i jego wybranych przedstawicieli jak przysłowiowa płachta na byka.
Proszę sobie zadać pytanie dlaczego choćby Adam Michnik często nazywa niemiłe sobie zjawiska „komunistycznymi”, czy wręcz „bolszewickimi”. Dlaczego tak lubi oskarżać o „bolszewizm”? Pamiętacie państwo „olszewików”? Ludzi premiera Olszewskiego, którzy słusznie chcieli dekomunizacji 28 lat temu? Aby ich zohydzić Polakom trzeba było ich zredukować do Lenina i Stalina. Manewr się świetnie udał. To była modelowa kontrwywiadowcza operacja dezinformacyjna. W obronie komuny antykomunistów oskarżyło się o bycie komunistami – a dokładniej, rzekomo tak samo ekstremalnymi jak komuniści. Nie zawsze naturalnie szermuje się takimi sloganami; dostosowuje się je cwanie do ducha czasów. A więc może być kiedy indziej PiS jako „Taliban”, a Jarosław Kaczyński jako „Kaczafi”. Mechanizm jest taki sam, rezultat podobny.
Agentura istnieje; rekrutacja idzie stale; bo już jest taka natura bestii. Jednak lewakom nie chodzi o odkrywanie agentury, a o kilka wymiernych korzyści. Po pierwsze, chodzi o skłócanie szeroko rozumianej strony patriotycznej przez dezinformację. Po drugie, chodzi o postawienie narracji prawdziwej do góry nogami. Po trzecie, chodzi o zwalenie odium za własną zdradę, za własne winy, za własne predylekcje na nielubiane przez siebie osoby i ugrupowania.
Tak więc jestem pachołkiem Brukseli, kocham globalizm, nienawidzę idei suwerenności Polski, sprzeciwiam się tradycji, patriotyzmowi i religii chrześcijańskiej, chciałbym nad Wisłą wprowadzić marksizm-lesbianizm w takt LGBT, a więc odwracam uwagę wszystkich od siebie krzycząc: „Pożar!” Synonimem tego słowa jest w tej chwili „ruska onuca”. Syf spada na Antoniego Macierewicza, na mnie, na Państwa. A faktyczni złoczyńcy pozostają bezkarni.
Mechanizmy te powinny być jasne dla wszystkich. Niestety nie są. Na poziomie politycznym mamy odzwierciedlenie nastawienia większości narodu polskiego do Kremla. Dotyczy to szczególnie patriotycznej części zaangażowanych. W części prawicy w Polsce, szczególnie prawicy rządowej, jest tendencja do argumentowania, że jak się ktoś konserwatywny z PiSowcami nie zgadza, to musi być moskiewską agenturą. Jak się nie maszeruje jak pruska armia razem z pro-rządowcami to minimum słyszy się, że warcholstwo, a maksimum – naturalnie – „ruska onuca”. I taki sylogizm znajduje naturalnie poklask u ludzi. Nie tylko popierających rząd, ale generalnie Polaków i Polek w ogóle.
Niestety ten sylogizm również służy do napędzania lewackiej dezinformacji na temat „ruskich onuc”. Narracja tworzy się sama. Rezultaty są widoczne. Każdy może być agenturą, ale tylko na prawicy. Nikt prawie nie wskazuje palcem na lewaków i nie wytyka im Brukseli i innych patologii. Bo znów udało im się zawładnąć dyskursem.
Proszę nie robić błędu i nie myśleć, że w związku z tym agentura post-sowiecka nie istnieje. Jak najbardziej istnieje. Ale jest dużo mniejsza i dużo bardziej zakapturzona. To samo dotyczy użytecznych idiotów i zmanipulowanych fanatyków (e.g., polscy chłoptysie narodowo-radykalni, którzy spalili węgierskie centrum kulturalne na Ukrainie w imię solidarności z Kremlem).
Ale najważniejsza agentura wpływu nad Wisłą pochodzi nie jednak z siermiężnej post-Sowdepii, ale z migocących złotem międzynarodowych NGO, fundacji, czy rządów zachodnich. Tych wszystkich sił, które od 1989 r. inwestują swoje potężne fundusze aby tworzyć sobie na post-PRLowskich uniwersytetach, mediach i innych instytucjach podobnych sobie postępowców i pachołków. Aby ich ukryć, należy dezinformować. Najwygodniej „ruskimi onucami”.
Washington, DC, 25 kwietnia 2020
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.