Wczoraj odbyła się debata w PE o praworządności w Polsce. Głos w trakcie obrad zabrał m.in. europoseł PO Andrzej Halicki, który stwierdził m.in. że "chciałby, aby tego raportu nie było". Jest pan zaskoczony?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: Nie bardzo. Wypowiedź pana Halickiego nie jest niczym nowym. Może jedynie zaskakuje jego szczerość. Jednak przekaz PO, który brzmi "jak wrócimy do władzy, nie będziecie mieli kłopotu” jest charakterystyczny dla tej formacji politycznej i jej pojmowania interesu narodowego
To już kolejna debata dot. praworządności. Czemu one służą?
Co do samych debat, to uderzające jest to, że kto zna PE ten wie, iż w sprawie, o której rozmawiamy wypowiadają się posłowie drugiego szeregu lub ci najbardziej sfanatyzowani. Nie są to posłowie, którzy mają rzeczywisty wpływ polityczny. Na sali zawsze znajdzie się ktoś taki jak Andrzej Halicki. W debatach o praworządności udział biorą prawie zawsze te same osoby. Plus tuzy naszej opozycji, realizujący swój interes partyjny. Warto dodać, że w tej debacie nie chodziło głównie o praworządność, ale o sprawę osób LGBT i ich prawa. Część biorących udział w debacie posłów jest osobiście zainteresowana tym tematem.
Politycy biorący udział w debacie nie są zbyt wpływowi?
Ważne w UE osoby i posłowie, którzy kształtuję europejską politykę nie zajmują się marginalnymi sprawami. Praworządność wprawdzie należy do stałych zestawów ideologii europejskiej. Unia nie przestanie, więc mówić o praworządności, gdyż inaczej zaprzeczyłaby swej doktrynie politycznej. Jednak stałe, skrajnie zideologizowane, pozbawione walorów merytorycznych ataki na Węgry czy Polskę, to nie jest zajęcie dla szanującego się polityka.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.