Jest rok 1998. Pochód pierwszomajowy organizowany przez socjalistów i młodych komunistów oraz sekcje anarchistyczne mijał bazylikę św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Gdy usłyszałem skandowane hasło: „Druga Hiszpania!”, początkowo nie rozumiałem sensu tego sloganu. Dopiero mój znajomy wyjaśnił mi, że chodziło o palenie kościołów, które było elementem lewackiej legendy wojny domowej w Hiszpanii w latach 1936–1939.
Ponad dwie dekady później, parę dni temu, grupy feministek próbowały wedrzeć się z transparentami do tego samego kościoła. A znajdujący się bliżej świątyni tłum skandował wulgarne hasła, stając naprzeciw grupy wiernych odmawiających tajemnice Różańca Świętego.
Dwa miesiące temu profanacja figury Chrystusa „Sursum Corda” jeszcze była ewenementem. Teraz profanacje pomników czy sprayowanie kościołów przestało być największym problemem. Bardziej szokują przypadki przerywania nabożeństw, do których doszło w paru miejscach w Polsce. Przemarsz pod katedrę poznańską zakończył się walkami, w trakcie których jednego z obrońców świątyni pchnięto nożem.
Czytaj też:
Dlaczego nie poszłam na Strajk Kobiet?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.