Damian Cygan: Rząd przedstawił w sobotę nowy plan dotyczący walki z epidemią. Dlaczego odmraża się akurat działalność galerii handlowych, a restauracji, kin czy siłowni już nie?
Andrzej Sośnierz: Przede wszystkim cieszę się, że jakiekolwiek restrykcje są znoszone, bo moim zdaniem one są w tej chwili w ogóle niepotrzebne. Każdą ulgę przyjmę więc z zadowoleniem. Natomiast całej taktyki walki z epidemią, tego zamykania i otwierania różnych sektorów gospodarki, nie da się objąć rozumem. Do historii przejdą już te sklepy meblowe, w których zawsze jest taki tłok, że człowiek palca tam nie wciśnie i ludzie zakażają się namiętnie.
Ale od przyszłej soboty sklepy meblowe znów będą czynne.
Nareszcie! A po co w ogóle były zamknięte? Czemu to miało służyć? Nie wiem, kto podpowiada te decyzje.
Jak pan ocenia pomysł zorganizowania ferii zimowych dla wszystkich województw w jednym czasie i bez możliwości wyjazdów? Branża hotelarska już alarmuje, że to się skończy dla niej bankructwami.
Hotele trzeba było zaangażować wcześniej i zrobić z nich sieć izolatoriów. W ten sposób można by zapewnić dobre warunki osobom przebywającym na kwarantannie, a hotele miałyby obrót, pewnie nawet większy niż na co dzień. Jeśli celem tej decyzji było, aby Polacy w tym czasie w ogóle nigdzie nie wyjeżdżali, to można to zrozumieć, bo w takiej sytuacji nie ma żadnego znaczenia rozkładanie ferii w czasie. Szkoda tylko, że motywacji różnych decyzji musimy się domyślać, a nie są one jasno przedstawiane. Dlatego Polacy, naród myślący samodzielnie, ma je w nosie. Rząd stracił autorytet i pojawiło się zjawisko ukrywania zachorowań.
Na czym ono polega?
Mam sygnały od lekarzy, że pacjenci nie chcą odbierać skierowania na test wykrywający koronawirusa, bo boją się konsekwencji, kwarantanny dla całej rodziny itp. To oznacza, że potencjał zaufania społecznego został wyczerpany. A przed nami już kolejny problem, związany ze szczepieniami na COVID-19. Warto to zasygnalizować już teraz, żeby potem nie było zdziwienia.
O co dokładnie chodzi?
Jeżeli buńczucznie zapowiadamy, że szczepionka będzie w styczniu albo lutym, to kogo będziemy szczepić? Odpornych? Ich nie powinniśmy szczepić. Ale skąd mamy to wiedzieć, jeśli nie zrobiliśmy testów tym, którzy mogli być zakażeni, a nie chorowali? Dlatego wszystkim, którzy zapragną udać się na szczepienie, trzeba będzie zrobić test – albo PCR, albo immunologiczny.
Strategia testowania ciągle budzi kontrowersje, głównie ze względu na ilość testów wykonywanych w ciągu doby. Ona powinna być zmieniona?
Gdybyśmy od samego początku intensywnie testowali, już dawno mielibyśmy znaną całą populację, która przechorowała COVID-19. Ci wszyscy ludzie mogliby chodzić wszędzie i się nie bać. Niestety tego nie zrobiliśmy. Teraz tego tematu nie ma, ale on się za chwilę pojawi, właśnie przy okazji szczepień. Tylko że my zawsze jesteśmy spóźnieni, niczego nie wyprzedzamy.
W ostatnich dniach wzrosła liczba zgonów. Co ona nam mówi?
Śmiertelność w miarę obiektywnie pokazuje realną liczbę zachorowań. Jeżeli mamy około 500 zgonów w ciągu doby, to przy założeniu, że śmiertelność wynosi 1 proc., przed około dwoma tygodniami było około 50 tys. zakażonych. Takiej liczby przypadków nigdy nie wykryto. Jeżeli oficjalnie mówi się o 25 tys. zakażeń, to znaczy, że drugie tyle przepuszczamy przez ten system. Niestety, państwa polskiego nie ma, a instytucje nie działają.
Czytaj też:
Gen. Grzegorz Gielerak podał warunek wygaszenia epidemii
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.