Podczas poniedziałkowych protestów przed siedzibą ministerstwa edukacji narodowej, jedna z uczestniczek manifestacji przykleiła sobie dłoń do bramy wjazdowej gmachu. Kobieta powiedziała, że działała w akcie sprzeciwu wobec szefa MEN Przemysława Czarnka. – To była moja decyzja. Postanowiłam siedzieć tam tak długo, aż minister Czarnek nie poda się do dymisji. Nie udało się – stwierdziła. Kobieta ma oparzenia pierwszego stopnia.
W rozmowie z portalem tvpinfo ten incydent komentował poseł Prawa i Sprawiedliwości, Jan Mosiński. – Opozycja przegrywa w głosowaniach raz za razem, bo nie ma postulatów, które zainteresowałyby Polaków. W związku z tym wspierają i afirmują burdy oraz atakowanie policjantów – powiedział.
Komentując w ironiczny sposób "dokonanie" aktywistki, w myśl feministycznego hasła "moje ciało, moja sprawa", kobieta powinna pozostać pod bramę MEN tak długo, aż klej nie skruszeje. Dodatkowo, powinna ponieść koszty związane z akcją ratowników, którzy ją uwolnili.
– A mówiąc poważnie obawiam się, że to pierwszy krok do radykalizacji form, w których niektóre osoby będą narażać swoje własne ciało na szwank licząc, że tym uda się coś wygrać – dodał.
Kobieta, która przykleiła sobie dłoń do bramy, to aktywistka ekologicznego ruchu Extinction Rebellion. Nie chciała skomentować sprawy w rozmowie z dziennikarzem portalu.
Czytaj też:
Nieoficjalnie: W czwartek rozmowa Morawiecki-Orban w BudapeszcieCzytaj też:
Katowice: Ponad 100 studentów wolontariuszami w szpitalach covidowych