„Queer Theory” to teoria dekonstruująca normalność. Niszcząc tradycyjne i naturalne normy dotyczącą seksualności powoduje możliwość przedstawiania jako „normalne” wszystkiego, a w tym każdej aberacji.
Głównym autorem Teorii Queer był Michel Foucalt. Odrzucił on twierdzenie marksisty-freudysty Herberta Marcuse, że system „kapitalistyczny” (a przedtem „feudalny”) ocenzurował i wyeliminował dyskurs o sprawach płciowych z naszej zachodniej kultury. Foucault argumentował, że wprost przeciwnie – system stworzył absolutystyczne koncepcje dotyczące płci i seksualności w ramach „władzy-wiedzy” (power-knowledge), które wszyscy naśladują i narzucają sobie i innym. Trzeba to zniszczyć.
Według Foucalt język jest narzędziem prześladowania ekscentryczności. Język bowiem stoi na straży norm. Jeśli język deklaruje coś jako heteroseksualne, czy homoseksualne, albo pedofilskie jest to po prostu terror i prześladowanie bowiem kategorie te są sztywne. Określają każdego konkretnie, wciskając w nieelastyczne ramy społeczne.
Należy taką sztywność odrzucić. No bo przecież, jak uczy Foucalt, taka sztywność jest sztucznym konstruktem społecznym. Odrzuciwszy logocentryczne definicje zastępując je fanaberiami burzymy ramy naszej cywilizacji i pozwalamy na powstawanie nowych, niezdefiniowanych, płynnych. Trzeba skontrować logikę, spójność i rozum – nielogicznością, niespójnością i histerią. Prawdę wymazujemy absurdem.
Wystarczy więc zmienić język aby obalić normy. W tym celu, z jednej strony, neologizmy takie jak „gender” czyli płeć, którą się rzekomo wybiera zamiast słowa „płeć” (sex), co jest rzeczywistością odzwierciedlającą „zaledwie” biologię i naturę. A z drugiej, polityczna poprawność i tzw. kody mowy (speech codes) terroryzujące ludzi wymaganiami lewackiej policji mowy (speech police), podcinającej wolność słowa, a utrwalającej nowy język „tolerancji”. To nie tylko Foucalt, a naturalnie George Orwell: 1984.
W tym sensie Queer Theory jest jedną ze zjadliwych objaw totalitaryzmu. Bezpośrednio zaprzecza biblijne przykazanie: „Niech mowa wasza będzie tak, tak, nie nie”. Trudno bardzo toczyć klasyczną debatę z nielogicznością, niespójnością i histerią. Podejście takie jest również potrzebne aby ukrywać swój totalitaryzm za frazesami rzekomej nowej moralności i nowej tolerancji. Tolerancji nie rozumianej tradycyjnie jako dopuszczanie do pewnego stopnia do egzystencji fanaberii i aberacji wbrew opozycji do nich. Tutaj tolerancja ma znaczyć aprobatę do wszystkiego wspierającego Queer Theory, a nawet najcięższych patologii.
Wszystko co normalne należy zohydzić, podminować i porzucić. Wszystko komunikujemy w języku jak najbardziej szalonym, hermetycznym i absurdalnym. Niespójność jest naszą największą siłą. Wtedy trudno naszym przeciwnikom coś takiego kontrować. A, wiadomo, każdy ma prawo głosić swoje poglądy, a w tym i brednie, tak więc i my je głosimy, podpisując się a już to pod paradygmat egalitarny, a już to pod wolność słowa.
Do tego czasu, do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, na zachodzie homoseksualizm uważano za grzech, zgodnie z wykładnią judaistyczną i chrześcijańską, a może jeszcze bardziej jako patologię i aberację. W niektórych krajach, protestatnckich szczególnie kryminalizowano go. W wielu miejscach traktowano to jako przypadłość psychiatryczną.
Jednak coraz częściej liberalizm nawoływał do tolerancji czynów homoseksualnych, bowiem człowiek ma prawo wolnego wyboru. Dekryminalizowano takie zachowanie. Psychiatria zaczęła na takie czyny patrzeć łagodniej.
Jednocześnie miała miejsce rewolucja kulturowa. Przez wieki całe homoseksualne czyny odróżniano od człowieka, które je popełniał. Teraz radykałowie, a wśród nich Foucalt, argumentowali, że homoseksualizm to nie czyn, a jestestwo. Po prostu – według nich – jest się homoseksualistą, czyli wesołkiem (gay), zgodnie z nową nomenklaturą.
Teoria Queer jednocześnie z resentymentem traktowała liberalną tolerancję, a z nienawiścią chrześcijańskie podejście (po św. Augustynie) aby kochać grzesznika, a nienawidzieć grzechu. Bo grzechu nie ma naturalnie. A liberałowie stosując kategorie takie jak LGBT wprowadzili znów absolutystyczny, sztywny podział, który osoby homoseksualne terroryzował. No bo przecież wszystko ma być względne, niejednoznaczne i zamulone. To była wręcz naukowa tyrania esencjonalizmu biologicznego (biological essentionalism). No bo przecież jest szczytem prześladowań kobietę nazwać kobietą, a mężczyznę mężczyzną, czy wesołka wesołkiem, a biseksualistę biseksualistą.
Kim mają być? Mają być nieokreśleni, płynni. Stąd idea „płynności genderowej” (gender fluidity). Musimy jak ognia unikać określeń binarnych. To faszyzm. Teoria Queer dyktuje, że wszystko ma być bezgranicznie plastyczne. Czyli „queer” może być wszystkim na raz bądź po kolei: mężczyzną, kobietą, lesbijką, wesołkiem, etc. Normy nie istnieją bowiem takowe miażdrzą grupy ekscentryczne, których świadomość i tożsamość jest przecież płynna.
Jak takie wypracowane przez Foucalt (i Jacques Derrida) teorie mogły zafunkcjonować w praktyce? Przetłumaczenie ezoteryki na rewolucyjną działalność przypadło następnemu pokoleniu radykałów.
Gayle Rubin jako pierwsza zaproponowała całkowite odrzucenie naukowego, biologicznego i psychologicznego zrozumienia płci, a zastąpienie go jakimkolwiek konstruktem społecznym na życzenie. Ponieważ każda lewicowa idea jest równouprawniona (przynajmniej deklaratywnie) to każdy nowy konstrukt społeczny może stać się dominującym ale tyko pod warunkiem jeśli odrzucimy naukę, w tym wypadku biologię. I tutaj mamy doczynienia z podejściem do spraw płciowych wyrażonym w formie religijnej. Odrzucając rozum, zostaje nam tylko ślepa wiara – w konstrukt naszej wyobraźni.
Najważniejszą z uczennic Foucalt jest chyba Judith Butler, która przepracowała oryginalną wykładnię postmodernistyczną aby ją dostosować do wyzwań teraźniejszości. Nazwała to „performatywność genderowa” (gender performativity).
Można to odszyfrować jako „genderowe przedstawienie”. Czyli każdy z nas gra w wielkim teatrze życia. I każdy z nas ma prawo wybrać jakąkolwiek personę chcemy. A więc możemy być zbiorem – na raz, po kolei, albo odzielnie – rozmaitych tożsamości seksualnych i genderowych. Może nam się wydawać, że jesteśmy sparaliżowan Afroamerykańską lesbijką o inklinacjach do astronomii, czy też chłopcem uwięzionym w ciele kobiety fantazjującej o sadomasochiźmie i seksie. Ale następnego dnia jesteśmy już purytanem czy też mniszką o ścisłej klauzuli.
Płynność genderowa pozwala nam być dosłownie każdym i niczym. Jest ona kluczem do niszczenia tradycji i normalności. A te są emanacją „potęgi”, czy „władzy”, która jest wszędzie i kontroluje wszystko, co – z kolei – wywodzi się z pomysłów Antonio Gramsciego. A potędze musimy się sprzeciwić.
Bowiem, według Butler, inaczej wszyscy żyjemy w tyranii „dyskursywnej konstrukcji” (discursive construction). Oznacza to, że język jakim się posługujemy upełnoprawnia trwanie wszystkich zjawisk, a w tym i tych opresywnych. Tylko „genderowe przedstawienie”, tylko „płynność płciowa” pozwala nam skonstruować dyskurs, który pozwoli nam zniszczyć wszelkie normy. Bo inaczej władza nas będzie prześladować. I skończy się to na utrwaleniu „przymusowej heteroseksualności” (compulsory homosexuality), jak tłumaczyła Adrienne Rich, jeszcze jedna adeptka Foucalta.
Jak najlepiej rozwalić normalną rzeczywistość? Musimy się ubiegać do „rozpierdalania genderowego” (genderfucking). Oznacza to stałe i permanentne rewolucyjne próby i zamachy na wszystko co tradycyjne, święte i normalne. Szczególnie trzeba rzucić wyzwanie naturalnym, biologicznym prawdą kobiety i mężczyzny. Stale i wszędzie. Aż się wszystko posypie.
I nie ma znaczenia, że to wszystko jest logicznie nie spójne. Chodzi o to aby wszystko się rewolucyjnie gotowało. Niszcząc wszelkie kategorie, każdą kwalifikację, zbliżamy się do raju na ziemi. Stąd – jak uczy Eva Kosofsky Sedgwick, następna czołowa teoretyczka tego nonsensu – należy promować pluralizm genderowy, rozmaitość postaw, a szczególnie pchać teorię niekoherentności tak aby obrońcy tradycji i natury nie wiedzieli w jaki sposób się przed tym wszystkim bronić.
Na przykład, Kosofsky Sedgwick w swych wywodach o opresyjnej binarności opiera się na wykluczających się na wzajem propozycjach. Z jednej strony twierdzi, że według „poglądu uniwersalitycznego” (universalizing view) na seksualność wszyscy znajdujemy się na tych samych falach, ale z różną częstotliwością. Stąd możemy być mniej lub więcej homoseksualni, ale wszyscy do jakiegoś stopnia homoseksualni jesteśmy. Z drugiej strony rewolucyjna teoretyczka upiera się, według „poglądu mniejszościowego” (minoritizing view), że ludzkość jest podzielona na prześladowaną mniejszość homoseksualną i prześladującą większość heteroseksualną. Czyli Kosofsky Sedgwick chce mieć ciastko i chce zjeść ciastko. Ale jej to nie przeszkadza.
Im bardziej mętne te wywody, im bardziej urągające logice czyny, tym lepiej. Jeżeli normalny człowiek nie jest w stanie tego nonsensu zrozumieć, to jest zupełnie bezbronny, szczególnie jeśli paraliżuje go liberalizm, który dyktuje tolerancję jako aprobatę.
Ważne jest jednak aby rozjaśnić takie rewolucyjne wywody aby móc zrozumieć co się dzieje na rewolucyjnych ulicach. I temu przeciwdziałać.
Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC, 27 listopad 2020
Judith Butler, The Judith Butler Reader (Malden and Oxford: Blackwell Publishing, 2004)
Judith Bultler, Gender Trouble: Feminism and the Subversion of Identity (New York: Routledge, 2004 [1990])
Annamarie Jagose, Queer Theory: An Introduction (New York: New York University Press, 2010)
Eve Kosofsky Sedgwick, Epistemology of the Closet (Berkeley, CA: University of California Press, 2008)
Gayle S. Rubin, Deviations: A Gayle Rubin Reader (Durham, NC: Duke University Press, 2012).
Adrienne Rich, Compulsory Heterosexuality and Lesbian Existence (Denver, CO: Antelope Publications, 1982).