Jest najnowszy raport Reporterów bez granic, według którego w Polsce drastycznie spadły wskaźniki wolności słowa. Jest się czego obawiać, czy może nie można brać go poważnie pod uwagę, bo raport ten ma charakter polityczny i jest niemiarodajny?
Dr Piotr Łuczuk: Nie można tak sobie przejść obok tego raportu, bo jest to dokument o dużym znaczeniu w świecie, bardzo często przywoływany, cytowany, prestiżowy. Zawsze pojawienie się takiego raportu należy odnotować i wziąć go pod uwagę. Niestety, inną kwestią jest, na ile jest on kompletny, na ile wskazuje rzeczywiste zagrożenia dla wolności słowa.
I?
I tu jest poważny problem. Z jednej strony – są wskazane pewne kwestie, dotyczące na przykład domniemanych bądź rzeczywistych nadużyć władz poszczególnych państw wobec mediów, gdzie zdaniem organizacji są jakieś niepokojące zjawiska, z drugiej strony są zjawiska, których w ogóle raport nie zauważa. W ogóle nie są brane gigantyczne problemy dla wolności słowa, jednym z nich jest chociażby cenzura – coraz wyraźniejsza – mediów i poglądów konserwatywnych. Cenzura o charakterze globalnym. Przykład cyfrowych gigantów, którzy wykluczają profile, czy nawet komunikatory o „niesłusznych”, czytaj konserwatywnych poglądach, są tu widoczne, a raport Reporterów Bez Granic tego w ogóle nie uwzględnia. I nie chodzi tu tylko o kwestie takie, jak zablokowanie twitterowego profilu Donalda Trumpa, gdzie rzecz stała się głośna, bo dotyczyła prezydenta Stanów Zjednoczonych. Mamy przecież do czynienia z takimi sytuacjami, jak wyrzucenie z serialu Disneya aktorki Giny Carano. Grała ona w bijącym rekordy popularności serialu „The Mandalorian” osadzonym w realiach uniwersum „Star Wars”. I została wyrzucona za poglądy. Co gorsza – za poglądy wyrażone w ironiczny sposób na profilu aktorki w mediach społecznościowych własnych. Internauci z treści wpisu wywnioskowali, że aktorka krytykuje i wyśmiewa środowiska LGBT - w konsekwencji całej medialnej nagonki, na liście płac Disneya na kolejny sezon serialu Gina Carano już się nie znalazła.
Ale to sprawa producenta serialu, nie do końca mediów.
Bardzo wiąże się z mediami, bo mamy do czynienia z przykładem nawet czegoś radykalniejszego od cenzury – za słowa w mediach społecznościowych aktor traci pracę. Te przykłady można mnożyć – na przykład dwa dni temu Apple przywrócił po długiej przerwie komunikator Parler. Komunikator o charakterze konserwatywnym, który po awanturze z zaprzysiężeniem Donalda Trumpa zyskał popularność i został zablokowany.
Ale przywrócony?
Tak, ale po czasie, i przez Apple, nic nie wiemy, by zrobiły to inne platformy. Poza tym sam mechanizm jest bardzo kontrowersyjny – konserwatywny komunikator zyskuje popularność, nagle zostaje zablokowany. Mówimy tu o zasięgu globalnym, ale podobne rzeczy miały miejsce przecież też w Polsce, było ich bardzo wiele…
Jak choćby zablokowanie wywiadu z Pawłem Lisickim na Facebooku?
I właśnie tego typu sytuacji, blokowania konserwatywnych treści, jest bardzo wiele. To spore zagrożenie dla rynku medialnego na świecie i w Polsce. Duży problem dla wolności słowa. Ale raport Reporterów Bez Granic tego w ogóle zdaje się nie zauważać. Żeby było jasne – nie twierdzę, że wszystko w tym raporcie jest niesłuszne, nad częścią spraw można i trzeba się pochylić. Ale ta wybiórczość jest uderzająca.
No właśnie – tam są wymienione sprawy takie jak zmiany w Programie Trzecim Polskiego Radia, czy przejęcie Polska Press przez Orlen, czy podatku medialnego – tu można rozmawiać, ale też pojawił się temat zmiany profilu tygodnika „Wprost”, który przestał ukazywać się w druku. Przecież pismo to zmieniło profil na internetowy z uwagi na pandemię, a nie na naciski. Czy nie dziwi takie pomieszanie pojęć?
Musimy pamiętać, że rankingi te są bardzo ważne, w kontekście opinii międzynarodowej. To m.in. na ich podstawie tworzone są potem międzynarodowe oceny, brane pod uwagę np. przez ONZ czy instytucje unijne przy ocenianiu wolności prasy. Gdy 11 lat temu zwalniano niemal 400 dziennikarzy z TVP oraz kiedy po zmianie władzy, składu KRRiT i kierownictwa w TVP zwolniono konserwatywnych dziennikarzy, wówczas próżno by szukać reakcji w raportach.
Akurat jeśli chodzi o tygodnik „Wprost”, to przed laty zlekceważono wejście ABW do redakcji tygodnika. Dziś mamy wyrażane obawy w związku z przejściem gazety do internetu, tymczasem wiemy, że wiele tytułów przechodzi do sieci z przyczyn ekonomicznych, nie jest to związane z naciskami politycznymi, ale takie wrażenie czytając raport można odnieść. Generalnie – rzeczy bardzo ważne, mieszają się z mniej ważnymi, zupełnie nieistotnymi, a do tego pomijane są ważne problemy. Sprawa jest o tyle poważna, że siła rażenia tego raportu jest bardzo duża. Dlatego tym bardziej należy podejść do niego krytycznie, ale bez emocji. Nie chodzi o to, by go dyskredytować, ale by wskazać konkretne słabe punkty.