W dniu 4 grudnia Włosi poszli do urn i w referendum odrzucili rządowy projekt reform konstytucyjnych (znaczne ograniczenie roli senatu i likwidację sieci prowincji). Rok temu Renzi nieopatrznie oświadczył jednak, że jeśli przegra referendum, to wycofa się z polityki. Już wówczas stało się jasne, że głosowanie będzie sądem skorupkowym nad premierem, jego rządem i polityką, a nie nad reformami.
Zresztą w pełni potwierdziły to sondaże. Wynika z nich, że 75 proc. Włochów poszło głosować „za” Renzim lub „przeciw” niemu. Poza tym Renzi tak mocno zaangażował się w kampanię referendalną, że po klęsce (40:60 proc.) musiał złożyć rezygnację. Co istotne, do urn, mimo że nie obowiązywało kworum, pofatygowało się ponad 65 proc. zdeterminowanych uprawnionych. Nie pomogło referendalne przekupstwo (podwyżka emerytur i pensji w budżetówce, bon na 500 euro dla 18-latków na zaspokojenie potrzeb kulturalnych). Poza tym Renzi straszył, że jeśli przegra i złoży rezygnację, to jego następca odbierze te prezenty, a na dodatek wycofa podwyżkę dla pracowników najemnych sprzed dwóch lat (80 euro miesięcznie). Straszyły też: Unia, kanclerz Merkel, Soros et consortes, twierdząc, że porażka referendum pociągnie za sobą totalną katastrofę, w tym włoskiego systemu bankowego.
Mimo to Włosi gromkim „nie” wysłali premiera do domu i powiedzieli, co myślą o jego rządzie, polityce, reformach i priorytetach. Nie usłuchali dobrych rad ani nie przestraszyli się pogróżek. Klęskę poniosła też irytująca medialna strategia Renziego: wyciągnięty do góry kciuk i lukrowanie rzeczywistości w powolnej mu publicznej TV RAI. Przy czym – inaczej niż przekonywali progresiści całej Europy – Renzi usłyszał „Basta!” nie od populistów, ksenofobów, wsteczników ani prostaków, ale z ust tych, którym chciał służyć: młodzieży i swoich rówieśników – 40-latków, zazwyczaj nieźle wykształconych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.