Pisarz, który starał się wypowiedzieć potworną tragedię człowieka XX w., który rozpoznał w sobie bestię i zarzynane przerażone zwierzę, który rozpoznał w sobie oniemiałego z przerażenia świadka zbrodni i jej oddychającego z ulgą biernego widza, który dotarł do nicości i w tę nicość spojrzał dziwnie zobojętniałym wzrokiem, który tę nicość oswoił, zagadał, zdrobnił.
Jego pojawienie się witał Miłosz znamiennymi słowami: „Szczęśliwy naród, który ma poetę i w trudach swoich nie kroczy w milczeniu”. Ale przecież ta sielankowa wizja niezbyt dobrze przylegała do daru, jaki niósł czytelnikom Różewicz. Bo próbując odpowiedzieć na dramatyczne pytania o to, jak możliwa jest poezja po Oświęcimiu, Różewicz dawał wiersz z trudem wystękany, wyszlochany przez człowieka, który poznał zbrodnię drugiego i zbrodnię własną. Różewicz pokazywał, jak wypowiedzieć można traumę po zbrodni. I dysponując świetnym słuchem językowym, demonstrował, jak składać można zdania, by były zarazem piękne oraz ostentacyjnie konieczne, proste, oczyszczone z estetycznych i retorycznych ornamentów. Jak oddać można trudność w wydobywaniu słów z wnętrza przerażonego człowieka. Jego olśniewający tomik „Niepokój” na zawsze odmienił polską poezję.
mam lat dwadzieścia
jestem mordercą jestem narzędziem
[...]
Nie wierzę w przemianę wody w wino
nie wierzę w grzechów odpuszczenie
nie wierzę w ciała zmartwychwstanie
[...]
Jednako waży cnota i występek widziałem:
człowieka który był jeden
występny i cnotliwy.
Później z Różewiczem bywało różnie, bo też do różnych ról się przymierzał. Do socrealisty, wyznawcy nowego ładu, autora zachwycającego się socjalistycznymi budowami i czczącymi męczenników wprowadzających sowieckie porządki (...)