Gdy opisałem to wydarzenie na Twitterze, odezwał się słynny trybun ludowy, obrońca biednych i uciśnionych, wielbiciel wtrącania się państwa w każdą bzdurę, europoseł PiS Janusz Wojciechowski i oznajmił, że on w tym biegu startował, a łodzianie kibicowali i byli zachwyceni. Więc on nie rozumie problemu.
To ja Panu, Panie pośle trybunie ludowy, wyjaśnię: problem polega na tym, że w wielu polskich miastach robi się w samym centrum imprezy masowe, mając kompletnie gdzieś to, czy niezainteresowani nimi zwykli ludzie sobie poradzą, dojadą do siebie lub wyjadą z domu. Traktuje się ich jak gorszy gatunek, jak podludzi. Bo ludzie z pełnią praw to tylko ci, którzy popylają po asfalcie w butach do biegania albo na rowerku.
***
Gdy zrobiło się zamieszanie wokół festiwalu w Opolu, w programie Jana Pospieszalskiego wystąpił muzyk Wojciech Konikiewicz i słusznie przypomniał, że artyści, którzy dziś robią chryję z powodu całkowicie zmyślonej informacji o wyrzuceniu z festiwalu Kayah, siedzieli cicho, gdy kilka lat temu Donald Tusk ograniczył drastycznie prawo twórców do 50 procent kosztów uzyskania przychodu. Prawo, które istniało od czasów II RP, a zostało wywalczone między innymi przez Tadeusza Żeleńskiego „Boya”. Co więcej, zysk dla budżetu okazał się mikroskopijny.
I to wszystko prawda.
Tyle że dziś mamy hipokryzję w drugą stronę. Bo pan Konikiewicz już nie wspomniał – i nie wspominają artyści przychylni obecnej władzy – że ta właśnie władza w 2015 roku całkiem jednoznacznie i jasno obiecała twórcom przywrócenie uprawnienia skasowanego przez Tuska i dotąd tego nie uczyniła, a wszystko wskazuje na to, że nie uczyni. Czyli obietnicę złamie.
Wicepremier Gliński, który za tę sprawę odpowiada – konsekwentnie milczy i najwyraźniej liczy na słabą pamięć zainteresowanych.
***
Pan prezydent postanowił zająć się ważkim problemem. No, może nieco mniej ważkim niż zmiana konstytucji, ale przecież również doniosłym i wymagającym bez wątpienia udziału głowy państwa: solariami. W pałacu prezydenckim powstał projekt ustawy, która ma zamknąć solaria dla niepełnoletnich, ale również zakazać ich reklamy czy wykluczyć je z grona sponsorów imprez masowych.
W pierwszej kwestii można się ewentualnie zgodzić – powiedzmy, że póki dziecko jest niepełnoletnie, możemy mu ograniczyć dostęp do niektórych używek czy przyjemności. Choć trudno pojąć, dlaczego w takim razie od 15 roku życia można już prowadzić mikrosamochód.
Ale zakaz reklamy to już typowa socjalistyczna skleroza: uregulujmy wszystko, czego jeszcze się nie uregulowało, powprowadzajmy kolejne zakazy i nakazy, wszystko w imię dobra obywateli, których uznajemy za małych głupolków, niezdolnych do samodzielnego myślenia i ponoszenia konsekwencji własnych działań.
Tu ze strony części zwolenników takich metod pojawia się argument: i bardzo dobrze, za leczenie chorób wywołanych nieodpowiedzialnym korzystaniem z solariów przecież wszyscy płacimy! Odpowiadam: wszyscy płacimy też za leczenie ofiar sportów ekstremalnych (złamania, obrażenia wewnętrzne, długotrwała rehabilitacja), zbyt lekkiego ubierania się zimą (zapalenie płuc!) czy niezdrowego odżywiania się (miażdżyca, cukrzyca, problemy z kręgosłupem). Idąc zatem tropem myślenia prezydenta i zwolenników jego projektu, państwo powinno we wszystkich tych sprawach interweniować, bo przecież płaci za leczenie skutków działań samych obywateli. Proponuję zatem sportów ekstremalnych zakazać, przyjąć normy ubioru zimowego oraz wprowadzić kontrole odżywiania się, przeprowadzane wyrywkowo w domach.
Absurd? Oczywiście. Skoro nie mamy w Polsce prywatnego systemu ubezpieczeń, w którym ubezpieczyciele mają prawo wprowadzać sobie dowolne warunki (np. wyższe składki dla palących, jedzących zbyt dużo albo chodzących do solarium) – są dwie możliwości: albo państwo konsekwentnie zacznie się wtrącać dosłownie we wszystko, co robimy, bo wszystko może oznaczać jakiś koszt z budżetu, albo odczepi się od nas całkowicie. Nie muszę dodawać, że jestem zwolennikiem tej drugiej możliwości.
Panu prezydentowi zaś radziłbym zostawić na razie solaria na boku i zająć się przygotowaniem narodowej debaty o konstytucji i założeniach ustroju państwa. Czas leci.
***
Pan minister Mariusz Błaszczak przyznał panu ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi odznakę „Zasłużony dla Ochrony Przeciwpożarowej”. Niestety, z jakichś powodów pan minister Mariusz Błaszczak odmówił przyjęcia odznaki od pana ministra Mariusza Błaszczaka. Boję się trochę, że może to oznaczać początek rozdźwięków w rządzie: pan minister Mariusz Błaszczak może zacząć zwalczać pana ministra Mariusza Błaszczaka.
Myślą Państwo, że robię sobie jaja? Bynajmniej – piszę szczerą prawdę. Być może kluczem do odcyfrowania tej sytuacji jak z „Latającego Cyrku Monty Pythona” jest fakt, iż postanowienie o przyznaniu odznaki szefowi MSWiA podpisał z upoważnienia ministra wiceminister Jarosław Zieliński, ten od policji. Wygląda zatem na to, że mieliśmy do czynienia ze zwykłym aktem politycznego wazeliniarstwa. I tu, całkiem szczerze, szacunek dla pana ministra Błaszczaka, który wykazał się przytomnością umysłu. Zaś wiceminister Zieliński… Sprawia wrażenie przemęczonego.
***
Bardzo wzruszyła mnie Dominika Wielowieyska, która kilka dni temu opublikowała tłita, broniącego dzielnej, bohaterskiej wręcz byłej premier Ewy Kopacz przed niecnymi oskarżeniami dotyczącymi udzielanych przez nią nie do końca ścisłych informacji o sytuacji po katastrofie smoleńskiej. Dziennikarka Giewu napisała: „Były błędy, był chaos. Jedna tam pojechała, gdy wszyscy inni pouciekali ze Smoleńska i z Moskwy. Teraz ją będzie wzywał prokurator”.
Wstrząśnięty do głębi tą krzyczącą niesprawiedliwością, postanowiłem napisać krótki wiersz na cześć dzielnej Doktor Ewy. Oto on:
Gdy inni pouciekali,
Ona jedna została.
Była dzielna, odważna,
Była twarda jak skała.
Ludzie wstrętni i podli,
Kaczystowscy siepacze,
Ewa, dzielna kobieta,
Nie przed wami zapłace.
Dzisiaj ją obrażają,
Dziś się plwać na nią ważą.
Przed trybunał kapturów
Ją zawloką pod strażą.
Jeszcze los się odmieni,
Skończy czas się warchołów,
Ewa wówczas powstanie
Jako feniks z popiołów.
W tej ostatniej sprawie wysłuchaj również komentarza Pawła Lisickiego:
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.