„Mamy do czynienia z potęgowaniem świństwa w życiu publicznym.” „Każdy, kto nie jest kompletnie otumaniony katolicko-narodową nienawiścią zdaje sobie sprawę…” że Polską rządzą „ludzie obrzydliwi moralnie”. „Od władzy płyną komunikaty nienawiści”. „W tej partii [PiS, oczywiście] najbardziej niemoralnej partii w historii II RP”, która „tak naprawdę jest partią postpeerelowską” „nastąpiła niesamowita brutalizacja i języka, i polityki. To degraduje Polskę.” Politycy PiS „posuwają się do chamstwa i skrajnej obłudy. Jarosław Gowin jest przykładem skrajnego obłudnika, bo nie sądzę, by wierzył w to, co mówi… wysługuje się chamom i jednocześnie legitymizuje ich przez pseudointelektualne usprawiedliwienia”. „Uderza w czołówce PiS ta ideologiczna nienawiść do III RP, która przypomina stosunek bolszewików do demokratycznego kapitalizmu”. „PiS przyciąga „ludzi słabych, uważających, że świństwo w polityce nie jest świństwem”; tacy też głosują na „krzykliwych pseudoreformatorów, jak Kukiz” czy protestują w ramach związku zawodowego, który „jest kompletnym przeciwieństwem pierwszej Solidarności” i „powinien zmienić nazwę na antysolidarność”.
„W ogłupianiu PiS osiągnął szczyt, bo czyż można sobie wyobrazić większą propagandę niż ta, która jest w PiS-mediach? PiS-owskie ogłupianie jest tak głupie, że część ludzi zraża…” „za pomocą pseudopatriotycznej groteskowej propagandy i upolitycznienia gospodarki oraz atakowania państwa prawa [PiS] cofa nas do PRL”.
„Staram się mówić mocno, gdy widzę niszczenie Polski… Ale to jest nazywanie rzeczy po imieniu” – rozgrzesza się Balcerowicz z powyższych obelg, dokonując dość dobrze przez psychologię opisanej projekcji swych wewnętrznych problemów na rzeczywistość. Oprócz „ogłupiania” władza PiS trzyma się jego zdaniem na „przekupywaniu ludzi za pomocą posad i pieniędzy z budżetu”. Ale: „trzeba przygotować się na to, że oprócz przekupywania i ogłupiania PiS będzie próbował uruchomić trzecie narzędzie autorytaryzmu: selektywne zastraszanie”.
W tych jeremiadach profesor, delikatnie mówiąc, nie bardzo przejmuje się logiką, gorzej nawet – mówi rzeczy krańcowo sprzeczne z prawdą. „Budżet już trzeszczy!” – bije na alarm. Akurat w tygodniu, gdy ogłoszono dane o wykonaniu budżetu: po pierwszych pięciu miesiącach 2017 z zaplanowanego na ten rok deficytu 30 mld pln rząd wykorzystał 200 mln, mniej niż pół procent. To wynik ogromnego wzrostu wpływów podatkowych – około 20 mld, głównie z VAT, co z kolei jest oczywistym skutkiem ukrócenia masowych przekrętów w obrocie paliwami i zatrzymania mafijnych „karuzeli VAT-owskich”. Można oczywiście wskazać różne wątpliwe aspekty tych sukcesów, krytykować wprowadzenie podatku bankowego i „nadmierny fiskalizm”, co Balcerowicz też czyni, ale twierdzenie, że „budżet trzeszczy” i straszenie bankructwem jest zwyczajnie… hm, powiedzmy – „kontrfaktyczne”, podobnie jak gołosłowne twierdzenia o upadku międzynarodowego znaczenia Polski (szczyt NATO, Rada Bezpieczeństwa ONZ, wizyta prezydenta USA etc.). Człowiek, który z taką łatwością feruje oceny moralne i nazywa innych „chamami”, a siebie uważa za rzecznika „zwolenników uczciwości, zdrowego rozsądku i opierania się na sprawdzonej wiedzy” oraz spełniających „elementarny warunek: przyzwoitość”, posługując się tak grubym fałszem sam sobie odbiera przecież wiarygodność.
Innym kłamstwem, które Leszek Balcerowicz powtarza od dawna z lubością, i nie może nie wiedzieć, że świadomie posługuje się tu nieprawdą, jest przypisywanie PiS winy za „największy przekręt finansowy w tym kraju po 1989”: SKOK-i. Anatomię tego kłamstwa wykładałem już kiedyś punkt po punkcie w tekście „SKOK, czyli montaż i antymontaż”, który można łatwo wyguglać w sieci (a jeszcze lepiej nabyć go wraz z całą książką „Pycha i Upadek”), więc króciutko. Po pierwsze, w wypadku SKOK – poza niewątpliwymi przestępstwami dokonanymi w SKOK-Wołomin, tylko że ten akurat ze SKOK-ami związanymi z PiS łączyła jedynie nazwa – nie można mówić o żadnym przekręcie, a co najwyżej o złym zarządzaniu kilkoma kasami. Po drugie, skala interwencji Bankowego Funduszu Gwarancyjnego sięgnęła tu 3 miliardów złotych (z czego znów lwią część pochłonęło ratowanie okradzionego przez zarząd Wołomina), a i to nie jest kwota strat, gdyż wedle ocen ekspertów BFG mniej więcej 80 proc. z zaangażowanych środków fundusz odzyska. Nawet zakładając winę kasy krajowej SKOK za dopuszczenie do niegospodarności w owych kilku kasach, jak można traktować poważnie twierdzenie, że strata (a nie: „przekręcenie”) kilkuset tysięcy złotych z funduszu gwarancyjnego, tworzonego nawiasem mówiąc nie przez podatników, ale przez banki, to „największy przekręt” po roku 1989, gdy choćby po wyżej wspomnianych wynikach budżetu widzimy, że na samym tylko VAT „przekręcano” za poprzedniego rządu ponad 15 miliardów rocznie?!
Jeśli ktoś w świetle powyższego potrafi nadal uważać Leszka Balcerowicza za człowieka wiarygodnego, poważnego i przyzwoitego, to gratuluję. Ja już tę zdolność zatraciłem.
Poza prawdomównością jest kwestia konsekwencji. Można by wiele wybaczyć, składając na karb frustracji, wieku czy zapalczywości, gdyby Leszek Balcerowicz przynajmniej umiał trzymać się wybranej kiedyś roli ortodoksyjnego, doktrynalnego liberała i wroga wszelkiego rozdawnictwa publicznych pieniędzy. Tymczasem nieustannie oskarżając PiS o przekupywanie, korumpowanie budżetowymi pieniędzmi, zarazem zalicza Balcerowicz do przejawów „chamstwa” i rodzącego się autorytaryzmu to, że PiS „pozbawił prywatne media reklam z przejmowanych przez siebie firm”.
Sprawa dla antypisu bolesna: o tym, że zakręcenie kurka z pieniędzmi od spółek skarbu państwa (bo przecież PiS nie przejmuje żadnych firm prywatnych) „straszliwie uderzyło po kieszeni” „Gazetę Wyborczą” mówił publicznie jej naczelny Adam Michnik, ostatnio skarżył się na to jeden ze szwajcarskich bossów jadowicie antypisowskiego koncernu Axel Ringer Springer. Ich rozumiem. Ale Balcerowicz? Czy to naprawdę wymaga tłumaczenia, że jeśli się potępia PiS za korumpowanie kogoś państwowymi pieniędzmi, to nie można zupełnie inaczej traktować praktyk poprzedniej władzy, która, jak dziś widzimy, za pieniądze podatników utrzymywała rozległy aparat agitacyjno-propagandowy mediów tylko teoretycznie prywatnych?
Szczególnie, gdy się miota obelgi takie: „To co robi PiS to już nie jest mentalność Kalego, to jest mentalność Kalego do kwadratu”. Jeśli tak, to Leszek Balcerowicz ze swą obroną państwowego koryta dla antypisowskich propagandystów prezentuje się jako Kali do sześcianu.
Mówiąc nawiasem, pomimo utraty tego koryta, media antypisowskie wciąż chwalą się wysokimi nakładami i wynikami telemetrii Nielsena, krzepiąc serca zwolenników „totalnej opozycji” przekazem „społeczeństwo nie kupuje pisowskiej propagandy”. Tu dochodzimy do logiki świata, w którym żyje i o którym opowiada nam we wspomnianym wywiadzie były autorytet polskiej transformacji. Jak może on cały sukces znienawidzonej formacji politycznej tłumaczyć „ogłupianiem” za pomocą „PiS-mediów” i widzieć w tym powtórkę z propagandy PRL, skoro media, które można uznać za sprzyjające PiS, a nawet tylko za nie zdeklarowane wobec sejmowej większości i prezydenta zdecydowanie wrogo, wciąż mają na społeczeństwo wpływ mniejszy, niż te agregujące przekaz i emocje bliskie Balcerowiczowi? A przed wyborami, które PiS dwukrotnie wygrał, nie miały go prawie wcale? Rozum nakazywałby sięgnąć po inne niż PRL przykłady – na przykład, do USA, gdzie Republikanom zdarzało się wygrywać, choć 90 proc. narzędzi do ogłupiania społeczeństwa, za jakie można uznać mass-media, intensywnie pracowało przeciwko nim. Rozum nakazywałby zastanowić się nad własną przeciwskutecznościa, zweryfikować postrzeganie sytuacji i przyjęte założenia, którym rzeczywistość najwyraźniej zaprzeczyła.
Ale droga rozumu Leszka Balcerowicza nie pociąga. Miotają nim furie i psychologiczne przymusy. Chwali się walką, jaką prowadzi na twitterze, i tu już, szczerze mówiąc, trudno nie nabrać obaw co do jego normalności, w sensie zupełnie medycznym. Szczególnie gdy wyznaje, że atakowanie PiS na twitterze uznaje za swą misję, że przygotowuje swe twity na zapas, ma je spisane w specjalnym zeszycie, i bardzo go cieszy, gdy któryś z nich rozejdzie się tak szeroko, jak na przykład: „grupa, w której rozkazy wodza górują nad państwem prawa to mafia, niezależnie od tego jak się oficjalnie nazywa”. Pominąwszy nowocześniejszą technologię, łudząco przypomina to walkę Lucusia ze starego opowiadania Sławomira Mrożka.
Pal diabli dumę profesora z jego „wyrazistych, zwięzłych zdań”, którymi od zawsze zwykł przemawiać i którymi „przyczynia się do odkłamywania tego co nachalnie zakłamywane” – można jego, jak sam się chlubi, „uzależnienie od twittera i facebooka” uznać w miarę nieszkodliwe dziwactwo. Niestety, pojawiają się w jego rozmowie wezwania już bardziej niepokojące, wprost nawołujące do łamania prawa. Choćby to, by „KOD we współpracy z innymi organizacjami” stworzył „system, dzięki któremu będą upubliczniane dane każdego funkcjonariusza państwowego: prokuratora, policjanta etc.”, uznanego przez wrogów PiS za „łamiącego zasady państwa prawa”, a także „dziennikarzy propagandzistów, którzy przypominają spikerów stanu wojennego”.
Co prawda, nie idzie Balcerowicz tak daleko, jak Jacek Żakowski który tuż po przegranych wyborach wespół z jakimś amerykańskim bubkiem nawoływał nie tylko do tworzenia podobnych list proskrypcyjnych „zwolenników reżimu”, ale też do atakowania i „zawstydzania” także ich dzieci i bliskich, trudno jednak nie dostrzec, że to właśnie Balcerowiczowi i jemu podobnym marzy się „selektywne zastraszanie”, o które oskarża PiS. Nie sądzę, żeby profesor Balcerowicz nie wiedział, że istnieje w Polsce ustawa o ochronie danych osobowych, i żeby nie zdawał sobie sprawy, że takie szczucie, jakie uprawia, może trafić na podatny grunt i, oby Bóg nas przed tym ustrzegł, przynieść skutki tragiczne.
Samemu sobie Balcerowicz, na szczęście, wyznacza tylko rolę autora „odkłamujących rzeczywistość” złotych myśli na twitterze i antypisowskiego podjudzacza, od czasu do czasu wydzielającego z siebie porcję nienawistnych obelg i kłamliwych oskarżeń w wywiadach podobnych do omawianego. Bardziej konkretną walką z PiS „niech się młodsi zajmują”. Bardzo przypomina w tym wielu innych antypisowskich celebrytów. Zbigniew Hołdys wplótł kiedyś pomiędzy twitty z wezwaniami do „walki” z reżimem i pouczeniami, że „pokojowych demonstracji Kaczyński się nie wystraszy” podziękowania dla właściciela spa, w którym się był właśnie byczył – ta wizja „dzianego” grubasa wylegującego się w spa i stamtąd ślącego płomienne wezwania do młodzieży, by szła na barykady, wraca do mnie bardzo często, gdy kolejny podobny Hołdysowi czy Lisowi celebryta szczuje do „walki” nie wyjaśniając konkretnie, jak ma ona być prowadzona, ale wyszydzając metody cywilizowane i pokojowe jako „nieskuteczne”, zgoła „śmieszne”.
Z jednej strony jest to groteskowe, zwłaszcza to ich nieustanne mentalne onanizowanie się wizjami, jak to kiedyś jeszcze pisowcy będą wylatywać z posad i z okien, i jak wszyscy, ale to wszyscy „oni” zostaną postawieni przed Trybunałem Stanu, sądami, a może i jakimiś ludowymi trybunałami „ludzi przyzwoitych i na pewnym poziomie”, „zwolenników uczciwości, zdrowego rozsądku i opierania się na sprawdzonej wiedzy”. Ale z drugiej – nie brak, choćby w fizycznych atakach na miesięcznice smoleńskie czy wawelskie pielgrzymki Jarosława Kaczyńskiego, przykładów, że to judzenie nie pozostaje bez śladu, że antypisowskie „autorytety” hodują sfanatyzowanych bojówkarzy, pozbawionych norm i przekonanych o doniosłości uświęcającej wszelkie środki misji walki z „reżimem”. Ta histeria i rozwydrzona nienawiść w każdej chwili, znów muszę powtórzyć, oby nas Pan Bóg ustrzegł, wydać mogą kolejnego Cybę.
Zmarnowałem sobotni poranek na tak szczegółowe zajęcie się wywiadem Balcerowicza, bo przecież nie jest to byle Lis czy Hołdys. Cisną mi się na usta słowa, które w końcówce „Władcy Pierścieni” wypowiada Gandalf o Sarumanie: „był kiedyś wielki, upadł, nie w naszej mocy go podźwignąć”. Przez tyle lat powtarzano „Balcerowicz musi odejść”, a on nie odchodził, tylko po to, aby zamiast tego w końcu totalnie odlecieć. Żegnając się przy tym z rozumem, przyzwoitością i nawet powagą.
Cóż. My też pana żegnamy, profesorze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.