Aleje Ujazdowskie 45

Aleje Ujazdowskie 45

Dodano: 
Aleje Ujazdowskie w Warszawie u wylotu alei Róż
Aleje Ujazdowskie w Warszawie u wylotu alei Róż Źródło: Wikimedia Commons
Z Aleksandrą Szarłat, dziennikarką i pisarką rozmawiają Krzysztof Masłoń i Tomasz Zbigniew Zapert.

KRZYSZTOF MASŁOŃ I TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Bywała pani w Stowarzyszeniu Polskich Artystów Teatru i Filmu (SPATiF)?

ALEKSANDRA SZARŁAT: Zaledwie raz – w połowie lat 80. – i jedynie na obiedzie, nie uczestniczyłam więc w obecnym tam wieczorami życiu stadnym. Znam je wyłącznie z lektur i opowieści.

Z których w znacznej mierze utkana jest pani książka. Te dotyczące SPATiF-owskich początków bywają zaskakujące. Dowiadujemy się np., że zdaniem Maryny Kobzdejowej we wczesnych latach 50. posiadanie pieniędzy było w klubowym towarzystwie w dobrym tonie, ale ich zarabianie już nie bardzo. Jak to wytłumaczyć?

Artyści uważali, że komunizm należy po prostu przeczekać. Pracą chwalić się nie należało, bo była skażona komunistyczną propagandą. Dlatego ważniejsze było „być” niż „mieć”. Liczyły się osobowość i inwencja, a w ucieczce od ponurej teraźniejszości pomagał alkohol. Większą wagę do dóbr materialnych zaczęto przykładać dopiero w latach 60., co jako „naszą małą stabilizację” uwiecznił Tadeusz Różewicz w głośnym dramacie.

Wcześniej zresztą afiszowanie się zarobkami nie było bezpieczne. Ostentacyjnie robił to warszawski celebryta Andrzej Rzeszotarski i nie wyszło mu to na dobre. W kraju panowała bieda. Jak opowiadała Emilia Krakowska, obecność na prywatce u posiadacza mieszkania z wygodami nierzadko łączono z ablucją w wannie, bo większość lokali – skądinąd zazwyczaj wspólnych – miała wspólne toalety i łazienki. Permanentnie więc bywały zajęte, a do tego częstokroć prymitywnie wyposażone. Trudne warunki lokalowe sprawiały, że ludzie spotykali się na mieście, a ludzie szeroko rozumianej kultury – nierzadko właśnie w SPATiF.

Wspomniała pani o alkoholu, wedle innego bywalca klubu – Pawła Unruga – w SPATiF lejącego się strumieniami i przekształcającego to miejsce w zwykłą spelunę.

To chyba opinia przesadzona. Dla wielu moich rozmówców SPATiF był synonimem domu. Relacje i świadectwa nie negują wprawdzie stałej obecności tam trunków – wódki w pierwszym rzędzie – niemniej akcentują, że stanowiły one katalizator życia towarzysko-uczuciowego – że przywołam tu tytuł powieści Leopolda Tyrmanda, również klubowicza – toczącego się w kamienicy przy Alejach Ujazdowskich 45 w Warszawie właściwie każdego wieczora.

Nie był to jedyny adres klubu…

Gdy powstał, w roku 1952, przez kilka lat funkcjonował przy ul. Józefa Pankiewicza 2, róg Nowogrodzkiej, w wąskiej i ciasnej „kiszce” na parterze, przedzielonej posągiem niewieścim. Wnętrze było mało przytulne, lecz frekwencja dopisywała. Odbywała się tam swoista giełda zawodowa. Kompozytorzy dobierali sobie tekściarzy i wykonawców tudzież odwrotnie. Zdarzały się też incydenty, między artystami dochodziło do pyskówek. Kiedyś jeden literat spoliczkował drugiego… Po wojnie w kamienicy przy Alejach Ujazdowskich 45 na rok lub dwa lata znalazł schronienie ówczesny prezes ZASP, Dobiesław Damięcki, wraz z żoną Ireną Górską i synami: Damianem i Maciejem. Ten pierwszy drobiazgowo zrekonstruował mi rozkład swojego mieszkania z dzieciństwa. Gdy po latach został aktorem, bywał też oczywiście w klubie, niejako u siebie. W 1976 r. na trzy lata – z powodu remontu – przeniesiono SPATiF do kamienicy przy ul. Pięknej 11, gdzie zajął miejsce knajpy Pod Kogutami.

Cały wywiad opublikowany jest w 34/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Tomasz Zbigniew Zapert, Krzysztof Masłoń
Czytaj także