Paweł Lisicki mówił w programie, że w odniesieniu do Powstania Warszawskiego należy zwrócić uwagę na element spontaniczny, czyli przechowanie pamięci wśród zwykłych ludzi. Jak dodał, to, że Powstanie Warszawskie stało się polską świadomością historyczną, to jest również zasługa polityków np. Lecha Kaczyńskiego, który dążył do tego, aby powstało Muzeum Powstania Warszawskiego. – To udany przykład przetrwania i przechowania w sferze prywatnej czegoś, co potem zostaje wzmocnione przez instytucje publiczne i staje się to pamięcią całego narodu. MPW miało powstać wiele razy i nie powstawało. W końcu pojawił się ktoś, kto uczynił z tego najważniejszy punkt swojego programu i potem to muzeum stało się miejscem stałych odwiedzin. Dzięki temu 1 sierpnia przestał być świętem warszawskim, ale stał się ogólnopaństwowym – tłumaczył.
Redaktor naczelny "Do Rzeczy" przypomniał też, że w tym roku dla pamięci o Powstaniu Warszawskim niezwykle wiele zrobił prezydent USA Donald Trump, który wspomniał o nim w swoim przemówieniu na pl. Krasińskich w Warszawie. – Przez wiele lat mieliśmy z tym problem, bo niespecjalnie te informacje przebijały się na Zachód. Powstanie Warszawskie było przykryte przez powstanie w getcie – mówił.
"Rząd dusz wygrała rodzina, przekaz kościelny, a nie Gazeta Wyborcza"
Lisicki ocenił też, że wielkim sukcesem było to, że pamięć została przechowana wbrew dominującym mediom, które od początku lat. 90 mówiły, iż pamiętanie jest elementem pedagogiki wstydu. – To się nie udało. Nagle się okazało, że tej części polskiego dziedzictwa, która nawiązywała do bohaterstwa, do walki o niepodległość, nie udało się rozwodnić i pokonać. Nie udało się też dlatego, że rząd dusz wygrała rodzina, przekaz kościelny, a nie Gazeta Wyborcza – stwierdził.
Publicysta powiedział również, że trzeba walczyć o naszą pozycję w niemieckiej pamięci historycznej, ale należy się też zastanowić, czy moment, w którym szef MON mówi o zagrożeniu ze strony Rosji, a rosyjska Duma przygotowuje sankcje przeciw Polsce, jest najlepszy na występowanie z reparacjami wojennymi. – Trzeba rozróżnić między rodzajem pamięci prywatnej a polityką państwa. Można pojechać do Budapesztu, odwiedzić „dom terroru”, a potem pójść na Plac Wolności, gdzie stoi obelisk upamiętniający Armię Czerwoną. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia. Państwo musi prowadzić politykę na wielu płaszczyznach. Nie mam nic przeciwko reparacjom, ale chciałbym, żeby tym się zajęła jakaś fundacja, a politycy nieco mogliby się od tej kwestii odsunąć. To, że mówią o tym wszyscy, wydaje mi się, że jest elementem nie najlepiej prowadzonej polityki. Niemcy do perfekcji opanowali sztukę hipokryzji. Politycy nie mają z krytyką Polski nic do czynienia. Dlaczego my musimy iść cały czas z otwartą przyłbicą? – dodał.